Michał Białoński, Dariusz Wołowski, Interia: Konkurs był zwariowany, ale długo wydawało się, że Polaka wyciągnie w nim niezły los. I nagle wszystko się zawaliło. Kamil Stoch: Mogę oceniać tylko swoje skoki, bo kolegów mi nie wypada. Uważam, że skoczyłem dziś dobrze, a skończyło się jak zawsze. To były najlepsze skoki, na jakie mnie teraz stać, a jednak zabrakło im metrów. W przyszłości, mam nadzieję, że będę skakał lepiej, ale dziś powinienem być zadowolony. Teoretycznie. Bo w praktyce jestem rozczarowany i to mocno. Był pan dziś liderem drużyny, czyli skakał jako ostatni w zespole. Co to dla pana znaczy? - Przygotowywałem się do tego, także psychicznie, bo to wiąże się z presją. Trzeba też dobrze skakać, a ja będę się upierał, że dziś takie właśnie były moje skoki. Nie dostałem nagrody, ta nasza robota jest czasem parszywa. To boli, panie władzo, to boli. Ale co mogę zrobić? Jutro jest nowy dzień, trzeba patrzeć do przodu. Wyników konkursu drużynowego już nie zmienimy. Widać, że jest pan głęboko rozczarowany. - Tak, ale muszę zapanować nad emocjami. To dopiero początek sezonu, a nie koniec. Na rozliczenia przyjdzie czas. Trzeba umieć się otrząsnąć, jutro znów jest dzień i konkurs indywidualny. Notowali w Wiśle Michał Białoński i Dariusz Wołowski Czytaj też: <a href="https://sport.interia.pl/skoki-narciarskie/news-mielismy-wygrana-w-kieszeni-koszmar-kubackiego,nId,5686846">Koszmar Kubackiego. Polska była liderem w Wiśle, skończyła poza podium</a>