W swoich ostatnich zawodach w karierze Stefan Hula zajął 21. miejsce. Taką lokatę w Pucharze Kontynentalnym, drugiej lidze skoków narciarskich, na Wielkiej Krokwi im. Stanisława Marusarza w Zakopanem, dały mu skoki na odległość 118 i 122,5 metra. Hula zaczął żegnać się już po pierwszej serii, bo sądził, że nie wystąpi w finałowej. Zajął jednak 27. miejsce i musiał szykować się do drugiego skoku. Po nim z kolei szybko popędził na górę, by oddać jeszcze jedną próbę. Poza konkursem. Na górze skoczni był uśmiech na jego twarzy, ale kiedy wjechał w szpaler nart stworzony przez młodszych kolegów z kadry, po jego policzkach zaczęły spływać łzy. - Smutno trochę - powiedziała Marcelina Hula, żona 36-letniego polskiego skoczka, który wystąpił czterokrotnie w zimowych igrzyskach olimpijskich. Wielki koszmar polskiego skoczka. Stracił historyczną szansę! "Jest złość" Skoki narciarskie. Wielkie wzruszenie Stefana Huli. Polski medalista olimpijski zakończył karierę Tomasz Kalemba, Interia Sport: Za panem ostatni skok w karierze. Co pan teraz czuje? Stefan Hula: - Jest we mnie pełno emocji. Wszystko buzuje. Jest smutek i jest radość. Tak pół na pół. Jest duże wzruszenie. Muszę mocno powstrzymywać łzy. I tak ciekną po policzkach. - Poleciały, bo co chwilę łezka w oku się kręci. Takie emocje we mnie targają. To dla mnie szczególny dzień po tak długiej karierze. Kiedyś powiedział pan, że zakończy pan karierę, wtedy kiedy nie będzie czuł już radości ze skakania albo zdrowie nie pozwoli na dalsze skakanie. Co zdecydowało? - Całe lato i zimę borykałem się z dużym bólem kolan. Dokuczały mi one na każdym treningu. Każdy przysiad czy podbicie sztangi w góry było dużą męką. Nawet zapinanie i odpinanie nart sprawiało mi problemy. Tak mam przeciążone te kolana. To był główny powód podjęcia decyzji o zakończeniu kariery. Poza tym, choć zaciskałem zęby i próbowałem, to jednak moje skoki nie były już na tyle dobre, bym miał poczucie, że mogę jeszcze coś pokazać w Pucharze Świata. Kiedy zapadła decyzja o tym, że zakończy pan karierę jeszcze w tym sezonie? - Długo się wahałem. Ta decyzja dojrzewała we mnie. Tak naprawdę zdecydowałem o tym miesiąc temu. Żona ciągle jednak dopytywała, czy na pewno kończę. Ciągle odpowiadałem, że chyba tak (śmiech). Teraz kiedy jest już po wszystkim, będzie nam w domu lżej. Nie będzie już pytań o to, kiedy skończę. Sprawa jest wyjaśniona. Teraz pocieszymy się sobą i zobaczymy, co przyniesie czas. Odszedł pan ze sportu po cichu. Trochę w cieniu wielkiego sportu, bo w Pucharze Kontynentalnym, który jest zapleczem dla Pucharu Świata. Tak to pan sobie wymarzył? Chyba nie? - Nigdy nie myślałem o tym, jak to ma wyglądać. Wiadomo, że pięknie byłoby zakończyć karierę w Pucharze Świata, ale nie skaczę niestety już na takim poziomie. Zakończyłem zatem na jego zapleczu. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak to się odbyło. Na Wielkiej Krokwi było wszystko zorganizowane dość spontanicznie. Dziękuję bardzo chłopakom z kadry, a także trenerom, bo było mi miło, kiedy oddawałem ten ostatni skok. Cieszyłem się z tego, jak to wyszło. Do tego dopisała pogoda. Nie jestem człowiekiem, który chciałby z tego wydarzenia robić wielkie show. Zawsze byłem raczej spokojnym, skromnym i cichym człowiekiem. I taki chcę pozostać. Trudna kariera Stefana Huli. Było cierpienie i hejt, ale osiągnął sukces Pana kariera była szalenie trudna. Pięknie się zapowiadała, ale potem było mnóstwo cierpienia. Być może nawet nadaje się na film, bo ciągle przekraczał pan swoje granice. Doszedł pan do medalu olimpijskiego, choć po drodze było mnóstwo hejtu, wiele przygód i kontuzji. - Ta kariera była rzeczywiście trudna. Gdybym jednak poddał się w pewnym momencie, to nie miałbym za sobą tak pięknego sezonu, w którym zdobyłem medal mistrzostw świata w lotach i zimowych igrzysk olimpijskich. Nie przeżyłbym tych wszystkich pięknych chwil. Hejtu też było rzeczywiście dużo. Dziękuję tym wszystkim, co na mnie psioczyli i koniecznie chcieli, bym zakończył karierę. W końcu macie spokój, bo skończyłem (śmiech). Miałem też jednak wielu prawdziwych kibiców, którzy trzymali za mnie kciuki nawet wtedy, gdy nie szło. Który moment pana kariery był najtrudniejszy, kiedy był pan bliski rzucenia nart w kąt? - Wydaje mi się, że to były lata 2013-2014, kiedy kompletnie mi nie szło. Nawet w Pucharze Kontynentalnym skakałem wówczas bardzo średnio. Nie wiedziałem wówczas, co będzie dalej. Było mi bardzo trudno, ale zawziąłem się i w kolejnym sezonie było całkiem fajnie. I tak doszedłem do swojego najlepszego sezonu 2017/2018, w którym omal nie zostałem mistrzem olimpijskim. Przecierpiałem swoje, ale było też jednak wiele fajnych momentów. Jest co wspominać, jak choćby wyjazd na Puchar Kontynentalny do Iron Mountain. Tam zostałem znokautowany przez Krzysia Bieguna. Jak to? - Graliśmy w siatkonogę. Ja poszedłem głową, a on nogą i tak cała siła uderzenia poszła w mój nos. Został złamany. Austriacki trener, który teraz mieszka w USA, odprawiał czary nad moim nosem, żeby przestała się lać krew. Skończyło się jednak w szpitalu. Wiele takich przygód było w całej karierze. Ktoś albo coś szczególnie wpłynęło na pana, że tak wyskoczył w sezonie olimpijskim? - Trudno powiedzieć. Miałem naprawdę wielu trenerów w swojej karierze. Każdego się słuchałem i każdy coś wniósł do mojego sportowego życia. Na pewno w tym sezonie 2017/2018 cała nasza drużyna była bardzo mocna. Trudno wyróżnić któregoś z trenerów. Może tak po prostu chciał los. Czego najbardziej pan żałuje w swojej karierze? - Tego, że nie zdobyłem medalu olimpijskiego indywidualnie, a byłem tak blisko. Chyba mogę też powiedzieć z czystym sumieniem, że trochę nie miałem wpływu na to. Dałem z siebie sto procent w tym konkursie. Nie miałem jednak wpływu na to, jak policzyło wówczas wiatr w moim skoku. Stefan Hula zakończył karierę, ale zostaje w skokach Zakończył pan karierę sportową, ale chyba nie odchodzi od skoków? - Kocham skoki całym sobą. Nawet, jak nie było sukcesów, to lubiłem skakać. Życzę każdemu, by mógł robić to, co kocha. Teraz też nie wyobrażam sobie życia bez skoków. Chcę przy nich być, bo kocham tych wszystkich chłopaków dookoła. Mam nadzieję, że będę mógł im pomagać. Dopóki skakałem, to nie starałem się wchodzić w rolę trenera, bo nie było moje zadanie, choć czasami coś podpowiedziałem chłopakom. Nadal będę działał z żoną przy kombinezonach. Pana rozstanie ze sportem, to początek końca wspaniałego pokolenia, które przyniosło nam tak wiele radości przez wiele lat? - Nie wiem. Ta trójka, jaka jeszcze została - Kamil Stoch, Piotrek Żyła i Dawid Kubacki - nadal skaczą świetnie, więc niech dalej robią to, co kochają. W Zakopanem - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport