Austriak ma jeszcze szansę na krążek, ale już tylko w poniedziałkowym konkursie drużynowym. W rywalizacji indywidualnej zajął 7. (na dużej skoczni) i 11. (na normalnej) miejsce. Schlierenzauerowi w jego kolekcji trofeów i sukcesów brakuje jedynie olimpijskiego złota. Wygrał już wszystko, co było możliwe, ale nie igrzyska. Taki właśnie miał plan na ten sezon, ale coś nie wyszło. W Soczi nie kryje swojego niezadowolenia. Dlatego też pojawiły się nawet głosy, że po powrocie z Rosji zakończy sportową karierę. "Mam różne myśli w głowie. Miałem już chwile załamania i zastanawiałem się, czy ma to sens. Motywację dał mi Noriaki Kasai w sobotę. Pokazał, że nawet w wieku 41 lat można zdobywać olimpijskie medale i wcale niekoniecznie trzeba przegrywać. Był przecież tak blisko złota" - powiedział 24-letni Austriak. Japończyk wywalczył na dużej skoczni srebro i przegrał tylko z Kamilem Stochem. Na razie "Schlieri" nie chce podejmować żadnych decyzji. Zwłaszcza, że ma przed sobą jeszcze konkurs drużynowy. "Później usiądę w domu i nad wszystkim spokojnie się zastanowię" - powiedział 52-krotny zwycięzca zawodów Pucharu Świata. Schlierenzauer skrytykował za to obecny system rozgrywania zawodów w skokach narciarskich, m.in. punkty odejmowane i dodawane za wiatr. "Oczywiście ci, co wygrywają teraz, nie powiedzą ani jednego złego słowa, ale czy właśnie w tym kierunku ma iść nasza dyscyplina?" - pytał się. Denerwował się także z tego powodu, że bezpośrednio przed jego skokiem na dużym obiekcie obniżono belkę startową. "To są rzeczy, które leżą mi na żołądku od dłuższego czasu. To nie jest tak, że narzekam teraz. Zresztą stoję po oddanym skoku, patrzę na tablicę wyników i nie rozumiem tego wszystkiego. Dla mnie ta konkurencja stała się niejasna, a przecież już tyle wygrałem. Co zatem mają powiedzieć kibice?" - zastanawiał się. Olimpijski konkurs drużynowy rozpocznie się w poniedziałek o godz. 18.15 czasu polskiego.