Na początku listopada 2017 roku zadzwoniłem do Dawida Kubackiego. Wygrał akurat letnią Grand Prix, choć jak reszta kadry Stefana Horngachera odpuścił aż cztery konkursy. Nie wybrał się w dalekie podróże do Japonii i Rosji, ale we wszystkich pozostałych zawodach stawał na najwyższym podium. Przed sezonem olimpijskim zanosiło się na eksplozję formy skoczka z Nowego Targu. Kamil Stoch woli zimę Na podium letniej GP obok Kubackiego stawali wtedy Maciej Kot i Piotr Żyła. Kiedy zapytałem o formę Kamila Stocha, Kubacki tylko się zaśmiał. - Skoki to sport zimowy. Na śniegu Kamil będzie wygrywał - powiedział. I miał rację. W sezonie 2017-2018 Stoch zdeklasował całą światową czołówkę zaliczając najlepszy sezon w karierze. Po jego zakończeniu w Planicy Niemiec Richard Freitag powiedział, że podobna dominacja jest już nie do powtórzenia. Podczas rozmowy z Kubackim zapytałem jakie elementy skoku chciałby wziąć od Kamila. - Lądowanie, końcową fazę lotu, jest tego trochę - wyliczał Dawid. - No co się będziemy czarować: umie chłopak skakać, tego mu nikt nie odbierze - dodał ze śmiechem. Jak to jest, że przy niższych prędkościach na progu Stoch odlatuje tak daleko? Kluczem jest prędkość przelotowa i optymalna, wypłaszczona trajektoria lotu. Laik widzi, że Kamil płynie w powietrzu nie wykonując zbędnych ruchów. Jak pomnik. Kiedy jest w formie nigdy nie skraca skoku w jego końcowej fazie. Jest jak sprinter, który traci na starcie, ale nie ma sobie równych na finiszu. Dawid przez lata był jego przeciwieństwem. Kubacki jest atletą. - Takich prędkości na rozbiegu jak Dawid, ja nie będę wykręcał nigdy - mówi Stoch. Atutem Kubackiego jest też bardzo mocne odbicie. Przez lata miał z tym nawet problem. Gdy szarpnął na progu nartami wychodził w górę zbyt ostro. Krzywa lotu była za wysoka, tracił prędkość i nie odlatywał daleko. Nad optymalnym torem lotu pracował długo. Najpierw z Maciejem Maciusiakiem w kadrze B, gdzie został odesłany w 2015 roku. Efekt był tak dobry, że gdy po zimie w kadrze A Horngacher zastępował Łukasza Kruczka, Dawid powiedział: - Mnie to nie dotyczy. Mój trener się nie zmienia. Austriak natychmiast wziął jednak Kubackiego do siebie. I dalej pracowali nad krzywą lotu, by skoczek lądował jak najdalej. W drużynie ze Stochem, Żyłą i Kotem, która w Lahti w 2017 roku zdobyła tytuł mistrzów świata, Dawid wciąż uchodził za najsłabsze ogniwo. To się miało jednak radykalnie zmieniać. Dawida można wyobrazić sobie jak dziewiętnastowiecznego górnika, który idzie na szychtę z kilofem. Kluczowe słowa dla niego to praca i cierpliwość. Chce się rozwijać metodą małych kroczków. Nie uchodził jako młodzian za specjalny talent. Nie odnosił sukcesów na mistrzostwach świata juniorów jak Kot, Stoch, Klemens Murańka, czy Jakub Wolny. To cud, że nie zniechęciły go słabe wyniki. On jednak kochał latanie i trwał przy swoim. Jak Ronaldo i Messi Dawid wyrósł na atletę, siła jest jego atutem. Do pracy przywykł. Pół żartem, pół serio mówiąc językiem piłki nożnej jest jak Cristiano Ronaldo. Stoch to Leo Messi nadrabiający finezją i talentem. Choć zaczynali u Zbigniewa Klimowskiego na szczyt prowadziły ich różne drogi. Kamil osiągnął go znacznie wcześniej. Jako młody skoczek miał kłopoty z presją oczekiwań. Ojciec psycholog pomagał mu zaakceptować porażki. To jego słowa: "żeby raz wygrać, trzeba sto razy przegrać" - Stoch powtórzył po pierwszym swoim wielkim sukcesie. W 2013 roku został mistrzem świata na dużej skoczni w Val di Fiemme zaledwie kilka dni po tym jak płakał po porażce na normalnym obiekcie. Obaj pracowali z psychologiem Kamilem Wódką. Kubacki uznał, że pomoc jest mu potrzebna nawet wtedy, gdy kadra Łukasza Kruczka zakończyła współpracę z Wódką. Do dziś Dawid korzysta z porad swojej pani psycholog, choć jest raczej ekstrawertykiem i nie zamyka się w sobie. O skokach lubi pogadać, choć oczywiście w odpowiednim czasie i miejscu. Dwa lata temu, gdy na 67. TCS polskim skoczkom nie szło jakoś wybitnie i koledzy chowali się przed dziennikarzami, a Żyła z kamienną twarzą ich omijał, Kubacki rozmawiał normalnie. - Każdy reaguje na stres inaczej - mówił. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Co to znaczy, że polskim skoczkom nie szło w TCS? Kubacki był czwarty w klasyfikacji generalnej, Stoch szósty, Żyła 19. W każdym innym okresie byłby to sukces. Ale nie w ostatnim pięcioleciu, gdy polscy skoczkowie zdominowali niemiecko-austriacką imprezę. W środę w Bischofshofen Stoch i Kubacki staną na szczycie skoczni jako liderzy klasyfikacji generalnej TCS. Za nimi lider Pucharu Świata rewelacyjny Norweg Helvor Egner Granerud, który przed przyjazdem do Oberstdorfu zaliczył serię pięciu kolejnych zwycięstw. Niemcy Karl Geiger i Markus Eisenbichler też mają wspaniały sezon. Pierwszy został mistrzem świata w lotach w Planicy, drugi jest wiceliderem wyścigu po Kryształową Kulę. Wszyscy przyjechali do Bischofshofen po zwycięstwo. Kubacki jest rekordzistą skoczni Paula Ausserleitnera, tragicznego patrona, który na niej zginął w 1952 roku. Stoch wygrywał tu dwa razy - najwięcej z Polaków. Geiger i Eisenbichler zwyciężali na tej skoczni tylko w Pucharze Kontynentalnym. Granerud nigdy. - Jeśli nawet rywale będą skakali bardzo dobrze, będą musieli liczyć, że Polacy coś popsują. A na to się nie zanosi patrząc na obecną formę Stocha i Kubackiego - mówi Adam Małysz. Dariusz Wołowski