Co ciekawego czeka nas w rozpoczynającym się w sobotę Pucharze Świata w skokach narciarskich? Sven Hannawald: Na początku wszystkie oczy skierowane będą na dwie ekipy - polską i niemiecką. Czemu? Bo właśnie tu doszło do najgłośniejszego transferu trenerskiego. Wszyscy są ciekawi, jak Michal Dolezal poradzi sobie z biało-czerwonymi i jak Stefan Horngacher poprowadzi Niemców. Ten sezon będzie też ciekawy, bo moim zdaniem nie będzie wyraźnego dominatora. Zawodnika, który seriami będzie wygrywać. A Ryoyu Kobayashi? Myśli pan, że w tym sezonie Japończyk nie będzie już tak brylował? - W jego życiu bardzo dużo się zmieniło. Stał się rozpoznawalny w Japonii. Jest gwiazdą. Po pierwszym tak udanym sezonie w karierze bardzo trudno jest powtórzyć podobny sukces. Wszyscy teraz mają już względem niego duże oczekiwania. Rośnie presja, nie ma tej lekkości, "pustej" głowy. Jestem ciekawy, jak on sobie poradzi z tym wszystkim. Poza tym w życiu sportowca chodzi o to, by być coraz lepszym, a on w zeszłym sezonie zrobił coś fenomenalnego. Trudno będzie to powtórzyć. W tym sezonie nie ma igrzysk, nie ma mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym. Co zatem będzie najważniejsze? - Co roku celem każdego zawodnika jest Turniej Czterech Skoczni. Może komuś się wydawać, że przecież to impreza cykliczna i nie ma takiego prestiżu, ale zapewniam, że marzeniem wszystkich skoczków jest triumf chociaż w jednym konkursie tego cyklu. Każdy się przygotowuje i szykuje formę na przełom roku, kiedy odbywa się TCS. No i oczywiście na koniec sezonu mistrzostwa świata w lotach. Na taką imprezę cieszą się wszyscy - sportowcy i kibice. Dlaczego właśnie mistrzostwa świata w lotach wzbudzają takie uczucia i emocje? - Oczywiście igrzyska czy tradycyjne mistrzostwa świata to też bardzo ważne imprezy, ale do lotów podchodzi się inaczej. Z większą radością, oczekiwaniem. W skokach narciarskich chodzi o to, żeby jak najdalej wylądować, jak najdłużej lecieć, a właśnie obiekty mamucie to umożliwiają. Poza tym w igrzyskach czy klasycznych mistrzostwach świata często o tym, kto staje na podium decyduje łut szczęścia. To sukces "jednego dnia". Z kolei w lotach trzeba przez dwa dni walczyć, a w Turnieju Czterech Skoczni nawet 10. To dodaje tym imprezom prestiżu i tu nigdy nie ma przypadkowego zwycięzcy. Czyli medal mistrzostw świata w lotach czy zwycięstwo w TCS liczą się bardziej niż złoto olimpijskie. - To jest moje zdanie, a nie wiem, jak podchodzą do tego inni. Ale jeśli o coś się walczy przez kilka dni, a nie tylko przez jeden, to jednak ma to większą wartość. Nie chcę oczywiście mówić, że złoto igrzysk nie ma znaczenia, ale na pewno częściej dochodzi w takich konkursach do niespodzianek. A w historii nie było jeszcze przypadkowego triumfatora TCS. W mediach głośno jest o nowych butach polskich skoczków. Słyszał pan o tym? - Wiele na ten temat nie słyszałem, ale w Wiśle na pewno się temu przyjrzę i pewnie będę mógł więcej powiedzieć, jaki to ma sens i co dokładnie zmieniono. Wiem, że także Norwegowie chcą czymś zaskoczyć, więc też jestem bardzo ciekawy. Jakie znaczenie mają te wszystkie nowinki, zmiany? - Bardzo duże. Każdy próbuje przechytrzyć rywali. A to z kolei może dać 2-3 punkty przewagi. Gdy teraz o wygranej decydują centymetry, to właśnie takie drobnostki mogą robić różnicę. Buty to ten element, który przez lata niesamowicie się zmienił. Gdy ja skakałem, zakładaliśmy je raz i praktycznie nie zdejmowaliśmy. Teraz skoczkowie nie są w stanie w nich normalnie chodzić, więc szybko je zastępują zwykłym obuwiem sportowym. Buty to jednak też część naszego ubioru, która ma w sobie duży potencjał do zmian. Prawdą jest też to, że każda nowość w którejś ekipie, wzbudza niepewność u innych. I to też jest element zagrywki psychologicznej. Jak pan myśli - skąd pomysł, żeby zająć się akurat butami? - Moim zdaniem wynika to z obserwacji skoków Kobayashiego. On miał w zeszłym sezonie zbyt idealne odbicie z belki, zbyt płynne, bez żadnych zakłóceń. To się nie zdarza. Ekipy zatem zaczęły analizować i prawdopodobnie wniosek był taki, że miał inne buty. To jest całkiem możliwe. Widzi pan lidera w polskiej ekipie? - Przed pierwszymi konkursami to zawsze wróżenie z fusów. Pytanie, jak poradził sobie Michal Dolezal w nowej roli. Oczywiście miał kontynuować filozofię Stefana Horngachera, ale to wcale nie jest łatwe. Wydaje mi się, że na koniec sezonu najwyżej w klasyfikacji Pucharu Świata będzie Kamil Stoch, ale na pewno nie przekreślałbym Dawida Kubackiego. On może być tym czarnym koniem całego cyklu. Przewagą Kamila jest to, że doskonale zna swoje ciało i potrafi się przygotować do najważniejszych wyzwań, bo wie, co jest dla niego najbardziej istotne. A co z Piotrem Żyłą i Maciejem Kotem? - Obaj mają ten sam problem - chcą za dużo w krótkim czasie. Oni sami są dla siebie największą przeszkodą. Polacy znowu wygrają Puchar Narodów? - Trudno powiedzieć, ale z tego, co słyszałem rewelacyjnie przygotowani są Norwegowie, którzy pracowali nie tylko nad formą sportową, ale też postarali się o nowości w sprzęcie. Zobaczymy, kto tę walkę wygra. Sam jestem ciekaw, choć wydaje mi się, że odpowiedzi jeszcze w Wiśle nie dostaniemy. Dopiero po 3-4 konkursach będziemy mogli coś prorokować. Będzie pan obecny w Wiśle? - Tak i bardzo się z tego powodu cieszę. W Polsce mam więcej fanów niż w Niemczech i przyjmują mnie zawsze bardzo serdecznie. Tym bardziej nie mogę się zawsze doczekać aż odwiedzę skocznie w Wiśle i w Zakopanem. Rozmawiała: Marta Pietrewicz