Marzec na skoczni narciarskiej był krótszy i mniej obfity w sportowe emocje. Nie oznacza to jednak tego, że brakowało doznań i to niestety zdecydowanie bardziej ekstremalnych niż Raw Air. Były już dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich Walter Hofer był zmuszony do anulowania ostatnich punktów programu w tym sezonie z uwagi na panującą na świecie epidemię koronawirusa. Pomimo niespełnionych planów między innymi co do rozegrania mistrzostw świata w lotach narciarskich w słoweńskiej Planicy oraz nieszczęśliwego w skutkach upadku Stephana Leyhe w prologu do konkursu w Trondheim, Stefan Horngacher ma prawo do poczucia zadowolenia ze swoich podopiecznych. Niemcy wygrali Puchar Narodów, na drugim miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata uplasował się Karl Geiger, a Leyhe ostatecznie zakończył sezon na szóstym miejscu w tabeli. Bardzo dobry rezultat drużyny to wynik trochę na przekór słowom, które padały pod adresem reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów u progu zimy. Faktem jest bowiem, że kontuzje chętnie trzymały się naszych zachodnich sąsiadów. Wśród pauzujących zawodników byli chociażby Andreas Wellinger oraz Severin Freund, który wreszcie w drugiej połowie lutego powrócił do skakania w pierwszoligowych zawodach. Horngacher od samego początku przejęcia tej grupy miał twardy orzech do zgryzienia. Podołał temu i teraz nawet w obliczu zakończonego w nadzwyczajnych okolicznościach sezonu nie zamierza odpuszczać swoim podopiecznym. "Wirus unosi się nad nami wszystkimi. Skoki nie są teraz tak ważne. Zorganizowaliśmy wszystko tak, aby sportowcy mogli ćwiczyć w domu. Trening siłowy można wykonać w piwnicy, w domu i na tarasie. To czego potrzebujesz to sztanga. Podnoszenie ciężarów jest wszędzie możliwe do wykonania i, co istotne, do wykonania samodzielnie" - powiedział Horngacher. Zdaniem byłego trenera polskich skoczków w tym momencie najważniejszy jest dystans, który musimy utrzymywać w przypadku kontaktu i jest to obowiązkiem każdego z nas. Teraz przed nim kolejne wyzwania. Oprócz epidemii i problemów z nią związanych, 50-latek będzie musiał poradzić sobie ze znalezieniem mocnych ogniw na kolejną zimę. Rehabilitacja Stephana Leyhe może bowiem potrwać nawet kilka miesięcy.