Dziewiąty, osiemnasty i dziewiętnasty w kolejnych seriach. Patrząc na wyniki treningów i kwalifikacji to nie był łatwy dzień dla pana. Kamil Stoch: Fakt. Nie był to czas z gatunku: "przyjemny dzień w biurze". Miałem problem z pozycją najazdową, nie mogłem sobie z nią poradzić, dlatego trzeba było ostro popracować. Tak bywa w tym zawodzie. Był pan mocno zirytowany? - Ani nie zirytowany, ani nie zniechęcony. Za długo skaczę, żeby nie wiedzieć, że tak trudne dni się zdarzają. Trzeba wtedy zacisnąć zęby i pracować. Nic innego nie pozostaje. Czy w 20 godzin do konkursu drużynowego można to poprawić? - Oczywiście. To nie jest tak, że moje skoki kompletnie się rozsypały i wszystko robię źle. Muszę odnaleźć swoją pozycję na rozbiegu, a wtedy wszystko powinno być ok. Chcę to na spokojnie przemyśleć, pogadać o tym z trenerem i wyciągnąć wnioski. Wiele razy z podobnych kłopotów znajdowaliśmy wyjście. Może zabrakło panu motywacji? Wielka Krokiew bez kibiców wygląda smutno. - Nie zabrakło. Nikt z nas nie jest zadowolony z tego, że skaczemy przy pustych trybunach, ale taka jest rzeczywistość i trzeba się było do tego przyzwyczaić. Oczywiście zawody w Zakopanem najwięcej tracą bez kibiców, bo atmosfera zawsze była tutaj magiczna, niepowtarzalna. My zawodnicy czerpaliśmy garściami dobrą energię od widowni i teraz wszystkim tego brakuje. Ale jestem na Wielkiej Krokwi, mojej ukochanej skoczni, tak blisko domu. Motywacji mam pod dostatkiem, by skakać jak najlepiej potrafię. Czyli problemy ograniczyły się do pozycji najazdowej? W locie wszystko było ok? - Tak, choć w skokach działa zasada domina, jeśli na początku popełniasz błędy, to potem trudno to poprawić. Ale kiedy ustabilizuję pozycję na rozbiegu wszystko powinno wrócić do normy. Notował w Zakopanem Dariusz Wołowski Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!