Jeszcze przed rozpoczęciem cyklu 2020/21 z kalendarza wypadły zawody w Sapporo, a niedługo później ich los podzieliła przedolimpijska próba w Zhangjiakou. Dla obu tych weekendów udało się jednak znaleźć zastępcze lokalizacje - w Klingenthal i Zakopanem. Problemem nie do przeskoczenia okazała się dopiero rezygnacja Norwegów z marcowego turnieju Raw Air. W jego ramach powinno się odbyć sześć konkursów, a ostatecznie udało się zorganizować tylko jeden dodatkowy w Planicy. "Obawy przed sezonem były spore. Tak do końca nie wiadomo było czy się uda, i ile się uda zorganizować. Natomiast ostatecznie te zawody, które się odbyły, to przebiegły bez większych problemów. Sezon można więc ocenić pozytywnie" - podkreśliła Baczkowska. Jej zdaniem, w dobie pandemii najtrudniejsza była logistyka. "Ekipy musiały się testować przed zawodami, później organizatorzy musieli zapewnić testy, aby możliwe były powroty do krajów. Zmianie musiało ulec zakwaterowanie, transport. Było to wszystko nowym wyzwaniem, ale jak widać udało się" - powiedziała. Kłopot sprawiało również to, że w różnych krajach obowiązywały różne przepisy dotyczące koronawirusa. "To pewnie będzie problemem też w przyszłości. Nam pozostaje się tylko wszelkim regulacjom podporządkować" - podkreśliła. Mimo środków ostrożności nie udało się uniknąć przypadków zakażenia. Już na początku sezonu z koronawirusem zmagać się musiał broniący Kryształowej Kuli Austriak Stefan Kraft. Z punktu widzenia organizacyjnego najgłośniejsze było jednak zamieszanie z polską kadrą przy okazji inauguracji Turnieju Czterech Skoczni w Oberstdorfie. Po pozytywnym wyniku testu Klemensa Murańki "Biało-Czerwonych" wykluczono z rywalizacji, ale ostatecznie po serii dodatkowych testów, które były negatywne, zezwolono im na udział. "Jeśli wprowadza się wymóg testowania zawodników w miejscu zawodów, to trzeba być przygotowanym na wszelkie scenariusze. Nie można zakładać, że wszyscy będą zdrowi i będzie super. W Oberstdorfie zabrakło jasnych procedur na wypadek pozytywnego wyniku testu" - uważa Baczkowska. "Na pewno można to było lepiej rozwiązać. Powinien się szybko zebrać jakiś sztab kryzysowy, złożony z przedstawicieli FIS, organizatora i miejscowych władz sanitarnych. Polska kadra tkwiła w zawieszeniu, nikt nic nie wiedział. W takich sytuacjach najważniejsze jest podjęcie szybkich, oficjalnych decyzji, aby ekipa wiedziała na czym stoi" - dodała. Baczkowska nie spodziewa się, że przed startem sezonu 2021/22 wszystko wróci do całkowitej normalności, ale jest optymistką. "Na pewno wszyscy dużo się nauczyliśmy i doświadczenia z tego sezonu zaprocentują. Sama pracując przy zawodach w Zakopanem w styczniu i lutym już widziałam zmianę w niektórych rozwiązaniach, uproszczenia. Ciekawą kwestią jest to, czy do zimy uda się wszystkich zaszczepić i czy szczepienia będą wzajemnie przez kraje uznawane" - zwróciła uwagę. W Letniej Grand Prix 2020 udało się zorganizować tylko sierpniowe zawody w Wiśle. Tegoroczny cykl na igelicie powinien być jednak równie bogaty jak przed pandemią, czyli składać się z ośmiu konkursów w pięciu krajach. "Wydaje mi się, że nauczyliśmy się jakoś funkcjonować w czasie pandemii. W sporcie obecnie niemal normalnie toczy się rywalizacja. Skoro udało się przeprowadzić sezon zimowy, to letni nie powinien być problemem. W ubiegłym roku kłopoty sprawiał przede wszystkim brak możliwości przemieszczania się. Loty do Rosji czy Kazachstanu po prostu nie były możliwe" - powiedziała Baczkowska. Oficjalnego kalendarza na sezon 2021/22 jeszcze nie ma. Zgodnie ze wstępnymi założeniami jego inauguracja ma nastąpić 20 listopada w Niżnym Tagile. Rywalizację w Wiśle zaplanowano na 4-5 grudnia, a w Zakopanem na 15-16 stycznia.