Na Wielkiej Krokwi triumfował siódmy w klasyfikacji generalnej PŚ Norweg Marius Lindvik, drugi był Słoweniec Anze Lanisek (6. miejsce) a trzeci Norweg Robert Johansson (8.). - To był dziwny konkurs, w którym nie liczyli się faworyci, czyli pierwsza piątka z Pucharu Świata, w tym niestety także Kamil Stoch, Dawid Kubacki i zdyskwalifikowany Piotrek Żyła. Tego powiem szczerze zupełnie się nie spodziewałem, zwłaszcza że w sumie dziś były niemal równe dla wszystkich warunki - powiedział Przybyła. Najlepszy z Polaków Andrzej Stękała był piąty. - Moim zdaniem mógł swój pierwszy skok lepiej wyciągnąć, a w drugim jakby się trochę zawahał, czyli powinien spokojnie polecieć po dwa metry dalej - skomentował. Poproszony o ocenę postawy Stocha i Kubackiego szkoleniowiec i wieloletni międzynarodowy sędzia skoków narciarskich wspomniał, że "nie można cały czas skakać na pełny gaz". - 11. miejsce Kamila czy 15. Dawida na pewno ich nie satysfakcjonuje, ale to jest sport, w którym raz trochę wiatr pomoże, czasem jakiś szczególik przy najeździe czy odbiciu wyjdzie lepiej lub gorzej. To jest właśnie jest cały urok skoków - podkreślił. Na pytanie, na co w wykonaniu biało-czerwonych liczy w kolejnych konkursach i całym sezonie przyznał, że nie potrafi tego przewidzieć. - Po pierwsze do końca jest jeszcze sporo czasu, a po drugie faworytów zaczyna przybywać. Będą też mistrzostwa świata w Oberstdorfie na przełomie lutego i marca, więc trzeba nie tylko utrzymać, ale nawet poprawić formę, by liczyć się w walce o medale. Poziom się tak wyrównał, że trudno obstawiać jakiegokolwiek pewniaka - podsumował Przybyła. Skoczkowie powrócą do Zakopanego 13 i 14 lutego (za chińskie Zhangjiakou), a najbliższe zawody odbędą się 23 i 24 stycznia w fińskim Lahti. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Joanna Chmiel