W niedzielę na skoczni wiał zmienny, momentami porywisty wiatr. Pierwsza seria trwała z przerwami dwie godziny, a kilku klasowych zawodników, w tym wspomniany Stoch, Austriak Michael Hayboeck czy Japończyk Ryoyu Kobayashi trafiło na wiatr w plecy i nie mieli szans walki o czołowe lokaty. Zdaniem obecnego w studiu dziennikarza Janusza Pindery winę za odległą lokatę Polaka ponoszą między innymi źle funkcjonujące przeliczniki. - Kiedy siedział na belce, wynikało, że musi skoczyć 125 czy 126 metrów. Ruszył i zrobiło się 138. Przeliczniki reagują z opóźnieniem, szczególnie w tak loteryjnych konkursach - ocenił. Wcześniej trener polskich skoczków Michał Doleżal stwierdził, że przy zmiennych warunkach ich działanie jest "wręcz niezrozumiale". Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie! Sprawdź! Z rozwiązaniem przyszedł dziennikarz "Przeglądu Sportowego" Kamil Wolnicki. - Można, szczególnie na poziomie Pucharu Świata, dołożyć więcej punktów pomiaru, spróbować ustawić je tak, żeby pokazywały bardziej bieżącą sytuację - mówił. I przypomniał konkurs olimpijski, w którym czujniki zepsuły zawody Stefanowi Huli. Polak, który po pierwszej serii znajdował się na pierwszym miejscu, spadł na piątą lokatę. - Pokazały, że miał znakomity wiatr, ale złapały go w miejscu, do którego nawet nie doleciał. Żeby te wady nie przykryły wszystkich zalet - przeliczniki pomagają przeprowadzić względnie płynnie rywalizację. Względnie - bo w niedzielę te zawody na pewno płynne nie były - ocenił. W Willingen zwyciężył lider cyklu Norweg Halvor Egner Granerud, a drugie miejsce zajął Piotr Żyła. Z powodu trudnych warunków atmosferycznych rozegrano tylko jedną serię. agb, Polsat Sport