Robert Mateja Paradoks zawodnika z Poronina polega na tym, że od lat jest niemiłosiernie wyśmiewany, choć miewał naprawdę dobre momenty. Przykład? Mistrzostwa świata w Trondheim w 1997 roku, gdzie tylko przez słabe lądowanie w drugim skoku nie zdobył medalu (był ostatecznie piąty). Mateja 10-krotnie meldował się w czołowej dziesiątce konkursów PŚ, najwyżej - na piątej pozycji (w 1995 roku w Harrachovie i 2001 w Sapporo). Oczywiście - przy wynikach naszych najlepszych obecnie skoczków te rezultaty i tak wyglądają dość blado, lecz nie ulega wątpliwości - Mateja skakać potrafił, większym problemem była jego słaba psychika. Najbardziej jaskrawym tego dowodem był konkurs PŚ w Zakopanem w 1999 roku, gdy po pierwszej serii prowadził, a zajął ostatecznie dopiero 16. miejsce. Wojciech Skupień Apoloniusz Tajner określał go mianem "wielkiego talentu", który jednak trafił na okres największego kryzysu naszych skoków. Skupień w pewnym momencie właściwie w pojedynkę dźwigał je na swoich barkach, czego jaskrawym dowodem był jego start w igrzyskach olimpijskich w Lillehammer (1994), kiedy to popadł w konflikt z trenerem i ostatecznie na skoczni... pojawił się bez niego, a startowany był przez Słowaka. Swój potencjał kilkukrotnie udowadniał niezłymi wynikami: w Nagano (1998) w konkursie na dużej skoczni był 11., trzy lata później, podczas MŚ w Lahti, gdy Adam Małysz zdobywał złoty medal, on kończył zmagania na 15. pozycji. To sezon 2000/2001 (właśnie tamtych MŚ) był najlepszym w historii jego startów w Pucharze Świata - w klasyfikacji generalnej zgromadził 89 punktów. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Marcin Bachleda Słyszysz "Bachleda", myślisz "Diabełek". Słynny przydomek naszego skoczka wziął się od jego aparycji (kiedy zaczynał trenować skoki miał bujne, czarne włosy i ciemną karnację) i stał się tak słynny, że do dziś kojarzy go każdy fan skoków. Bachleda był symbolem przeciętności naszej kadry - stać go było na niezłe występy i miejsca w drugiej dziesiątce konkursów PŚ, a jednocześnie ze zrozumieniem podchodziło się do jego wpadek w kwalifikacjach. Po prostu - na tyle było go stać. Przełomowe mogły być dla niego MŚ w Oberstdorfie w 2005 roku i świetny skok w pierwszej serii konkursu na normalnej skoczni (94,5 metra), który uprawniał go nawet do marzeń o medalu. Skończyło się jednak podobnie, jak w przypadku Matei i Zakopanego - fatalną drugą próbą i spadkiem w klasyfikacji. Tomasz Pochwała Kolejny ze skoczków, których oglądało się "czekając na Małysza". Dysponował bardzo dużym talentem, lecz miał sporego pecha - w 2002 roku w Planicy zaliczył koszmarny upadek, po którym nie nawiązał już nigdy do poziomu, pozwalającego mu zajmować miejsca w drugiej dziesiątce Pucharu Świata (w sezonie 2001/2002 był 17. i 15. w Zakopanem). Skakał do sezonu 2005/2006, zmieniając następnie dyscyplinę na kombinację norweską. Kilkukrotnie zdobywał w niej punkty "generalki" PŚ, lecz też był raczej zawodnikiem trzeciego szeregu. Tomisław Tajner Syn ówczesnego trenera naszej kadry, Apoloniusza 27 razy wystąpił w konkursach Pucharu Świata. Punkty zdobywał zaledwie pięciokrotnie, a jego najwyższym miejscem było... 24. Sukcesów nie odnosił nawet na Uniwersjadzie, gdzie rywalizacja - umówmy się - nie toczyła się na najwyższym poziomie. Wojciech Tajner Postać epizodyczna w historii polskich skoków, która jednak, co ciekawe ma na koncie... mistrzostwo świata. Wojciech zdobył je w rywalizacji weteranów, w Szczyrku, w 2012 roku, na średniej skoczni. Miał wtedy... 32 lata. W PŚ punktował ledwie dwukrotnie. Rafał Śliż Miewał "momenty" - potrafił zająć 13. miejsce w konkursie PŚ w Zakopanem czy wygrywać konkursy Pucharu Kontynentalnego. Otrzymywał jednak zaskakująco mało szans na starty w Pucharze Świata. Wraz z kadrą pojechał w 2009 roku na MŚ w Libercu. Na dużej skoczni zajął dopiero 50. miejsce. Mateusz Rutkowski Nim w świecie skoków na dobre pojawił się Kamil Stoch, to właśnie na Rutkowskim - mistrzu świata juniorów - spoczywała presja "następcy Adama Małysza". Młody zawodnik kompletnie sobie z nią nie poradził, a jego historia jest dobrze znana - alkohol, problemy z utrzymaniem wagi i szybkie odsunięcie na boczny tor. Szkoda, bo potencjał był wielki. Łukasz Rutkowski Brat Mateusza nie dysponował aż tak wielkim talentem, lecz skakał bardzo solidnie i - co ciekawe - miał smykałkę do lotów narciarskich. To bowiem na "mamutach" odnosił swoje najlepsze wyniki. W sezonie 2009/2010 w Kulm był nawet 13. Wystartował na igrzyskach olimpijskich w Vancouver, gdzie z drużyną zajął 6. miejsce.Tomasz Czernich Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!