Sprawa ciągnie się już ponad pół roku, od czasu, gdy w Trondheim skoczkowie dowiedzieli się, że sezon dla nich z dnia na dzień dobiegł końca. Z powodu pandemii koronawirusa rząd w Norwegii podjął decyzję o odwołaniu wszystkich imprez sportowych. Wówczas światowa czołówka skoczków była w trakcie rywalizacji w prestiżowym cyklu Raw Air. W momencie, gdy ogłoszono decyzję o przerwaniu zawodów, Stoch był liderem klasyfikacji generalnej turnieju. Nasz Orzeł przewodził stawce po rozegraniu 9 z 16 serii. Później wydarzenia przybrały bardzo dynamiczny przebieg i rozpoczęła się walka o to, aby jak najszybciej wydostać się ze Skandynawii. Nasza ekipa miała bowiem zabukowane bilety na późniejszy termin i pojawił się problem z wcześniejszym powrotem do Polski. To dlatego po naszych skoczków specjalnie został wysłany prezydencki samolot, którym cała ekipa szczęśliwie wróciła do kraju. Problem w tym, wydarzenia miały miejsce na początku tego roku, a do dzisiaj - jak ustalił "Przegląd Sportowy", Stoch nie otrzymał należnych mu nagród. Chodzi o premię w wysokości 33750 euro (obniżoną z 60 tys. z powodu skróconego turnieju) oraz efektowną paterę. Okazją do nadrobienia zaległości były choćby niedawno rozegrane zawody Letniego Grand Prix w Wiśle, ale do takiej uroczystości nie doszło. Na swoje trofeum, wręczane z kolei przez FIS, na razie doczekał się tylko Piotr Żyła, trzeci zawodnik specyficznej, bo ledwie jednoweekendowej rywalizacji w lotach narciarskich w Bad Mitterndorf. Wiślanin swój brązowy medal otrzymał... pocztą, jak w rozmowie z "PS" przekazał Jan Winkiel, sekretarz Polskiego Związku Narciarskiego.Art