Zbigniew Czyż, Interia: Wiadomo już, że mistrzostwa świata w lotach, które miały się odbyć na zakończenie tego sezonu, przeniesiono na grudzień. To dobra decyzja? Kamil Stoch: - Przyznam szczerze, że jest to dosyć nietypowa dla nas decyzja, że impreza docelowa odbędzie się na początku sezonu. Rozpatruję ją w dwojaki sposób. Po pierwsze, nie będziemy jeszcze w rytmie startowym, nie wszyscy będą jeszcze rozskakani, ale sytuacja będzie dotyczyć wszystkich i każdy będzie miał takie same szanse. Z drugiej strony w grudniu będziemy na dużej świeżości, nikt nie będzie jeszcze odczuwał trudów sezonu, ani fizycznie, ani mentalnie. Największym plusem dla mnie osobiście jest to, że polatamy sobie w Planicy dwa razy w sezonie, z czego bardzo się cieszę. Uwielbiam tę skocznię, bardzo lubię tam wracać i zawsze jadę z uśmiechem na twarzy. Panuje tam świetna atmosfera, Słoweńcy potrafią ją naprawdę stworzyć. Czy dotarła już do pana nagroda, symboliczna patera za zwycięstwo w cyklu Raw Air? - Otrzymałem wiadomość od przedstawiciela Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, że proszą mnie jeszcze o chwilę cierpliwości, żebym poczekał, jeśli to możliwe, do ustabilizowania się sytuacji. Całkowicie rozumiem to wszystko, co dzieje się dookoła. Zapewniono mnie, że trofeum dotrze do mnie tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Jak radzi sobie pan z kwarantanną, jak zagospodarowuje czas? - Trzeba przyznać, że jest to naprawdę bardzo trudna sytuacja dla wszystkich. My skoczkowie jesteśmy w o tyle dobrej, w odróżnieniu chociażby od innych sportowców, że zakończyliśmy już sezon i ten odpoczynek tak czy inaczej zbliżał się wielkimi krokami. Staram się nie wychodzić z domu, robię to tylko w wyjątkowych przypadkach, na przykład jeśli trzeba zrobić zakupy. Po powrocie mieliśmy tydzień na odpoczynek, żeby zorganizować sobie wszystko w domach i pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Rozpoczęliście już treningi indywidualne? - Tak, otrzymaliśmy rozpiskę treningów w domach. Mieliśmy także na skypie wideokonferencję z wszystkimi zawodnikami i sztabem szkoleniowym. Każdy z zawodników otrzymał indywidualny program treningowy, który może realizować w miarę możliwości. Brakuje panu w tych ostatnich tygodniach chociażby podstawowych czynności, do których wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni? - Jak najbardziej. Natomiast z drugiej strony ten czas staram się wykorzystywać na wykonywanie najbardziej przyziemnych czynności, na które brakowało mi czasu w ciągu całego roku. Plusem jest też to, że mogę więcej czasu spędzić z żoną. Mam natomiast świadomość, że dla niektórych ludzi taka sytuacja może być bardzo uciążliwa. W zakończonym sezonie zajął pan piąte miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, zwyciężył w cyklu Raw Air. Jakie byłoby najkrótsze podsumowanie tego sezonu według Kamila Stocha? - Przede wszystkim był to dla mnie dobry sezon, a nawet powiedziałbym bardzo dobry. Było sporo dobrych, solidnych skoków. Prezentowałem stabilną dyspozycję od początku do końca sezonu, wiadomo, że chciałoby się jeszcze więcej, takim spektakularnym sukcesem byłoby zdobycie Kryształowej Kuli, ale wygrana w Raw Air, chociaż w dziwnych okolicznościach, to też ma dla mnie dużą wartość. Miałem dobre starty zwłaszcza wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewałem, jak chociażby w Zakopanem, czy już na sam koniec sezonu. To wszystko pokazało mi, jak ważna jest wiara we własne możliwości, w to co się robi i takie przekonanie, że nawet jeśli dziś coś poszło nie tak, to jutro sytuacja może się diametralnie zmienić. W klasyfikacji generalnej Pucharu Narodów Polska zajęła czwarte miejsce, pozostaje niedosyt? - Tak. Uważam, ze jeśli chodzi o nasze indywidualne starty, to prawie każdy z nas osiągnął zamierzony cel, mam na myśli Dawida Kubackiego, Piotra Żyłę, czy mnie, natomiast jeśli chodzi o drużynę, to jest spory niedosyt i każdy z nas wyobrażał sobie ten sezon trochę inaczej. Trzeba zaznaczyć, że był to nasz pierwszy sezon pod okiem nowego szkoleniowca i nie zawsze wszystko udaje się zrobić za pierwszym razem. Potrzeba czasami więcej cierpliwości, żeby wprowadzane stopniowe pewne elementy przyniosły zamierzone rezultaty. Czym różni się praca z Michalem Doleżalem od tej ze Stefanem Horngacherem? - Tak naprawdę nie różniła się prawie w ogóle, system szkolenia pozostał ten sam, ponieważ działał prawidłowo. Trener Doleżal ma natomiast inne podejście do nas zawodników, bo wiadomo, że każdy człowiek jest inny. Mnie osobiście bardo odpowiada praca z czeskim szkoleniowcem. Mamy bardzo dobry kontakt, bardzo dobrze się rozumiemy i co chyba najważniejsze, uwagi, które mi przekazuje, potrafię bardzo szybko wdrażać. Pracowaliśmy nad wieloma rzeczami, chociażby nad nową pozycją najazdową, co w moim przypadku, gdzie przez wiele lat tkwiłem w jednym przekonaniu, nie było łatwym zadaniem. Trudno było mi w ciągu kilku miesięcy wszystko zmienić i nagle jeździć bardzo szybko, pozostawić skok praktycznie nietknięty technicznie, na co też potrzebowałem trochę czasu. Ostatecznie to wszystko się udało osiągnąć pod koniec sezonu. Mam nadzieję, że to, co udało się wypracować, będzie dobrą bazą na przyszłość. Spogląda pan może czasami na zaplecze kadry i dostrzega, że tam, nie za bardzo widać kogoś, kto w stosunkowo szybkiej perspektywie mógłby dołączyć do waszego grona? - Szczerze przyznam, że bardziej skupiam się na samym sobie. Może i jest to trochę egoistyczne, ale czasami musi tak po prostu być. Mam świadomość, że nie wszystko jest kolorowe, ale z drugiej strony trzeba na to spojrzeć trochę z innej strony. W sporcie, a zwłaszcza w skokach bywa naprawdę bardzo różnie. To, że dzisiaj nikt z juniorów nie osiągnął dobrych wyników, nie oznacza, że za dwa, trzy, czy pięć lat nie będzie na bardzo wysokim poziomie. Przykład Dawida Kubackiego dobitnie pokazuje jak praca i konsekwencja potrafią przynieść efekty po dłuższym czasie. Czy w związku z pandemią, tym co dzieje się w gospodarce, nie obawia się pan trochę o skoki narciarskie w najbliższym czasie, o sponsorów, którzy mogą już nie być tak chętni do wydawania pieniędzy? - Na tę chwilę tak naprawdę nie wiemy, co wydarzy się jutro, dlatego póki co staram się nie wybiegać aż tak daleko myślami i przede wszystkim skupiać się na swojej pracy oraz na swojej dyspozycji. Staram się być na tyle optymistycznie nastawiony do przyszłości, na ile jestem w stanie. Jakaś część mnie oczywiście myśli trochę także w inny sposób. Jak każdy mam obawy, pewien rodzaj stresu i niepewności, co się wydarzy, jutro, za tydzień, nie mówiąc o tym, co będzie za miesiąc, dwa, czy pół roku. Na niektóre rzeczy nie mamy jednak wpływu, musimy się uzbroić w cierpliwość. W tym miejscu chciałbym zaapelować do wszystkich osób, którzy będą czytać naszą rozmowę i jej słuchać, żebyśmy potrafili się zjednoczyć chociażby w taki sposób, aby mieć na uwadze innych ludzi. Mam na myśli przestrzeganie wszystkich zasad związanych z kwarantanną. Bardzo ważne jest to, żebyśmy myśleli trochę bardziej do przodu i żebyśmy nie myśleli tylko o swoich potrzebach. Za kilka miesięcy teoretycznie powinna się rozpocząć letnia Grand Prix, wierzy pan, że uda się przystąpić do rywalizacji? - Kompletnie nie wiem, natomiast mam swoje zdanie w tej kwestii. Jeśli organizatorzy będą wiedzieć, że organizacja letniej Grand Prix miałaby tylko przynieść straty, to nie ma sensu robić czegoś na siłę. Myślę, że wszyscy zawodnicy by to zaakceptowali. Mam nadzieję, że uda się nam przynajmniej w najbliższym czasie jakoś normalnie trenować na skoczni i ta sytuacja nie będzie się przeciągać bardzo długo. Nie chcę pytać o to, o czym mówił pan w ostatnim czasie wiele razy, czyli o datę ewentualnego zakończenia kariery, natomiast chciałbym zapytać o marzenia sportowe, jakie może mieć jeszcze trzykrotny mistrz olimpijski. W wieku dwunastu lat powiedział pan, że właśnie zdobycie mistrzostwa olimpijskiego byłoby spełnieniem marzeń, zatem jakie marzenia pozostały jeszcze do spełnienia? - W dalszym ciągu jestem typem marzyciela. Oczywiście wiele z moich marzeń udało się mi już zrealizować, ale chciałbym w dalszym ciągu się spełniać. Czuję, że mam w sobie jeszcze duże pokłady niewykorzystanej energii i niewykorzystanego potencjału. Mam nadzieję, że w przyszłości będę w stanie zrealizować się w pełni, choć z drugiej strony w pewnym sensie jestem już spełnionym sportowcem. Jestem człowiekiem, który patrzy na detale i zawsze staram się szukać w skokach czegoś co można poprawić. Dopóki nie oddam ostatniego skoku, będę starał się cały czas poprawiać. Właśnie to napędza i motywuje mnie do tego, aby dalej ciężko pracować i najzwyczajniej w świecie się starać. W tym roku świętuje pan z żoną dziesięciolecie ślubu, szybko minął panu ten czas? Może będzie jakaś okazja do świętowania? - Owszem, ten czas minął mi bardzo szybko, nawet nie wiem kiedy. Często mówię do żony tak, jak jest to w jednej ze znanych piosenek "Im więcej ciebie, tym mniej". Każdą minutę spędzoną w domu staram się wykorzystać na tyle, na ile mogę i poświęcać jej jak najwięcej czasu. Niestety prawie zawsze trochę mi go brakuje, dlatego tak jak mówiłem wcześniej, obecną sytuację wykorzystuję na wykonywanie najprostszych obowiązków. Do tej pory nie było mi dane aż tyle czasu posiedzieć we własnym domu. Mam nadzieję, że będzie okazja do świętowania naszego jubileuszu, nawet w większym gronie, o ile oczywiście będzie to możliwe. Rozmawiał Zbigniew Czyż