Nie pamiętam już nazwy hotelu. Był położony w pobliżu Olympiahalle w Innsbrucku, gdzie 2 stycznia 2014 roku skoczkowie Łukasza Kruczka odbyli trening - oprócz badań na platformie dynamometrycznej przez półtorej godziny grali w siatkówkę. Z Kamilem Stochem umówiłem się przy hotelowej recepcji. Na 62. Turniej Czterech Skoczni jechał w roli lidera Pucharu Świata i wielkiego faworyta. Na okładce programu zapowiadającego Turniej organizatorzy umieścili rysunek, na którym Polak w zbroi rycerskiej mieczem starał się odebrać trofeum broniącemu go Austriakowi Gregorowi Schlierenzauerowi. Racja Kamila Stocha Już w Obersdorfie wszystko poszło nie tak. Stoch był 13. tracąc do zwycięzcy Simona Ammanna prawie 30 pkt. W Ga-Pa Kamil wypadł tylko trochę lepiej. Przed zawodami na Bergisel było jasne, że szanse na wygranie Turnieju są zerowe. W Garmisch rozbłysła gwiazda mało znanego Austriaka Thomasa Dietharta, który potem wygrał Turniej. Kulminacja sezonu miała nastąpić miesiąc później na igrzyskach w Soczi. Zapytałem Kamila, czy nie martwią go wysokie loty Dietharta? Odpowiedział, że miesiąc to w skokach wieczność. I miał rację - na Russkich Gorkach na Krasnej Polanie nie miał sobie równych, sięgając po dwa złote medale. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! 62. Turniej Czterech Skoczni był jednak dla Stocha rozczarowaniem. Dla mojego pokolenia to zawody kultowe - w latach 70. na przełomie roku w telewizji królowały skoki. Kamil to znacznie młodsze pokolenie. Opowiadał, że w dzieciństwie z Turniejem związały go wspomnienia triumfu Słoweńca Primoża Peterki z 1997 roku. Miał wtedy 10 lat. Małysz wygrał TCS cztery lata później. - Jak Bóg da, to wygram kiedyś ten Turniej - mówił Stoch w 2014 roku. - Ale jeśli nie, płakał nie będę - dodał. - Być może rzeczywiście jest tak jak się mówi, że my Polacy nie jesteśmy w stanie wytrzymać 10 dni skakania na okrągło. Do tego dochodzą przejazdy, pośpiech, presja. Może dlatego ten Turniej jest dla nas tak okrutny? - zakończył pytaniem retorycznym. Minęły trzy lata. Zimą z 2016 na 2017 rok faworytem 65. edycji TCS był 16-letni Domen Prevc - objawienie sezonu. W Pucharze Świata zdobył o 217 pkt więcej od czwartego w klasyfikacji Stocha. Kamil zaczął jednak od drugiego miejsca w Oberstdorfie, w konkursie, w którym Domen przepadł (26. pozycja). Po Ga-Pa zanosiło się na pojedynek Kamila ze Stefanem Kraftem. W Innsbrucku przyszło nagłe załamanie pogody. W dodatku Kraft zatruł się w przeddzień konkursu. Dla Kamila to także była próba charakteru i odporności na ból. Skoczył najlepiej w serii próbnej, ale upadł na roztapiający się zeskok. Z przerażeniem patrzyliśmy na obolały bark i bezwładnie zwisającą rękę. W przerwanym po jednej serii konkursie Stoch i Kraft próbowali minimalizować straty. Tylko Polakowi się to udało. W Bischofshofen to on został królem Turnieju. Wielki odlot Polaków Przeżyliśmy eksplozję radości - nowy trener kadry Stefan Horngacher podniósł polskich skoczków z głębokiego kryzysu. Piotr Żyła wylądował w klasyfikacji generalnej tuż za Stochem, czwarty Maciej Kot stracił do podium zaledwie 7,5 pkt. Taniec radości Małysza, Horngachera, Stocha, Żyły i reszty ekipy pod skocznią Paula Ausserleitnera był symboliczny. Polscy skoczkowie przełamywali na TCS barierę niemocy. We wcześniejszych 64 edycjach Turnieju Polak wygrał zaledwie raz, ale nawet Małysz nigdy triumfu z 2001 roku nie zdołał powtórzyć. Nawet on uważał, że TCS naszym skoczkom nie leży. A przecież już w 1964 roku o skok od triumfu był Józef Przybyła, który prowadził w klasyfikacji generalnej Turnieju, ale w drugiej serii w Bischofshofen po lądowaniu najechał na kamień i upadł.