Takie wiadomości zawsze wywołują szok i niedowierzanie. Tak samo było tym razem, a do tragedii doszło dokładnie dwadzieścia lat temu, 4 lutego 2001 roku.Początkowo podróż wydawała się być taka, jak każda inna, podczas powrotu do domu z zawodów. Tamtego feralnego dnia, a w momencie wypadku pora już była wieczorna, Austriacy wracali do ojczyzny z Pucharu Świata w Willingen. Samochodem początkowo jechały cztery osoby, ale po drodze jeden z mężczyzn został wysadzony. W środku BMW pozostali: Hoellwarth za kierownicą, Lipburger na przednim fotelu pasażera, a z tyłu przysypiał Widhoelzl. Bardzo trudne warunki pogodowe, w wyniku których na asfalcie miejscami robiła się "szklanka", doprowadziły do karambolu kilku aut w pobliżu austriackiej granicy, niedaleko miejscowości Rosshaupten. Po tym, co się stało, Widhoelzl i Hoellwarth mogli powiedzieć, że urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą. Tyle szczęścia nie miał ich szkoleniowiec, który zginął na miejscu. Niemal równo rok później, podczas igrzysk olimpijskich w Salt Lake City, Hoellwarth został zapytany o ten dramat przez sport.pl. - Czy wracam myślami do tamtej tragedii? Czasami wracam. Cóż, musiałem się jakoś nauczyć żyć z tą świadomością. Nigdy nie wymażę z pamięci Aloisa ani tego, co się stało, ale nie da się już cofnąć czasu - powiedział Austriak, w tamtych czasach czołowy skoczek narciarski świata. Lipburger odszedł do wieczności w wieku zaledwie 44 lat. Szkoleniowcem kadry Austriaków był od 1999 roku. Jako zawodnik prezentował bardzo wysoki poziom, dochodząc do wicemistrzostwa świata w 1978 roku, a w sezonie 1980/81 sięgnął po Puchar Europy. Art