Dariusz Wołowski, Interia: Dwa medale: złoto Piotra Żyły na skoczni normalnej i brąz drużyny na dużej. A jako przyprawa szczypta niedosytu? Adam Małysz: Niedosyt jest naturalną przyprawą sportu, zawsze coś można zrobić lepiej. Dawid Kubacki miał szanse na podium w obu konkursach indywidualnych i nie wyszło. Piotrek Żyła w zawodach na dużej skoczni cieszył się z kolejnego medalu, a potem okazało się, że jednak zabrakło 3,7 pkt. Drużyna mogła skończyć konkurs wyżej w klasyfikacji, ale patrząc na kosmiczny poziom rywalizacji brązowy medal uważam za sukces. Gdybyśmy my wybrzydzali, to co mieliby powiedzieć Słoweńcy, Japończycy, czy Norwegowie, którzy zostali z pustymi rękami? A byli przecież w świetnej formie. Po prostu miejsca na podium są zawsze tylko trzy. Kubacki stawał na Schattenbergschanze jako ostatni. Polska była liderem. Na zeskoku Dawid nie umiał ukryć rozczarowania. - Tuż przed nim Karl Geiger oddał skok niesamowity. Czasem żartuję, że w skokach jest jak w piłce nożnej: walczą wszyscy, a i tak wygrywają Niemcy. Przecież faworytami konkursu byli Austriacy. Wyżej od Niemców stały szanse Norwegów. Drugi skok Dawida był niezły. Wystarczyło spojrzeć w wyniki indywidualne, żeby się przekonać, że Kubacki miał drugą notę w drużynie. Słabszą od Żyły, lepszą od Kamila Stocha i Andrzeja Stękały. Mówię o tym tylko dlatego, żeby oddać Dawidowi sprawiedliwość. Głupio by było, gdyby kibice zapamiętali go z Oberstdorfu jako tego, który zaprzepaścił szansę na złoto drużyny. Dlatego od początku powtarzałem: my nie straciliśmy zwycięstwa, ale wygraliśmy brąz. Nie pamiętam konkursu, w którym tylu zawodników rywalizowałoby na tak niesamowitym poziomie. Królem polowania w Oberstdorfie został w polskiej ekipie Żyła. W wieku 34 lat osiągnął życiowy sukces. Myśli pan czasem o tym momencie, gdy trzech naszych mistrzów świata zawiesi narty na kołku? - Myślę cały czas, ale są to myśli czarne. Głowa mi od tego puchnie. Piotrek, Kamil i Dawid rywalizowali już z kilkoma pokoleniami skoczków z Austrii, Norwegii, Słowenii. Tam wciąż pojawiają się nowe talenty i płynnie wskakują na światowy top. U nas najlepsi są wciąż ci sami. Stąd wziął się pomysł połączenia kadr, żeby młodsi widzieli z bliska jak trenują Stoch, Kubacki, czy Żyła. Nie ma lepszej motywacji niż codzienna praca z mistrzami. Liczę, że to przyniesie efekt, bo przecież nie jest tak, że nie ma w Polsce talentów. Nasi skoczkowie wyjątkowo późno dojrzewają. Nawet tak unikalny talent jak Stoch zdobył pierwszy medal mistrzostw świata w wieku prawie 25 lat. Kubacki i Żyła osiągnęli apogeum w okolicach trzydziestki. Niewiele brakowało, żeby skoki rzucił Andrzej Stękała, który odrodził się mając 25 lat. Może PZN za wcześnie skreśla skoczków, którzy w wieku 23 lat osiągają słabsze wyniki? - Związku nie stać na finansowanie zawodników, którzy nie są pewni, czy w ogóle chcą skakać. Czy chcą się poświęcić, postawić wszystko na jedną kartę, wybrać sport jako drogę. Z doświadczenia wiem, że podawanie młodym wszystkiego na tacy, nie przynosi efektu. Muszą pokazać, że są twardzi, że im zależy. Tak jak Stękała. Tak jak kiedyś Żyła, który wyleciał z kadry. Tak jak Kubacki odesłany do kadry B. Oni walczyli z przeciwnościami i tą walkę wygrali. Nie znam innej drogi na szczyt. Oczywiście marzymy o tym, żeby było jak w Austrii, czy w Niemczech, gdzie skoczków, biegaczy, biatlonistów wspiera wojsko lub policja. Rozmawialiśmy o tym z premierem, pomysł jest rozważany. Pandemia nie sprzyja jednak negocjacjom w takich sprawach. Ciekawe, że starty Stocha, Kubackiego i Żyły potrafią zelektryzować 38-milionowy kraj, w którym tak niewielu troszczy się o ich następców. - Jest kilku zawodników rokujących na przyszłość, ale muszą się przełamać. Wykonać ten krok, który dzieli mistrza od przeciętności. Dajemy im czas, inwestujemy, ale niestety nie jest tak, że mogę wskazać palcem i powiedzieć "ten za pięć lat będzie jak Kamil Stoch". Nie miał pan wątpliwości dwa lata temu, gdy Polskę opuszczał Stefan Horngacher? Prezes Apoloniusz Tajner powiedział niedawno, że od razu stawiał na Michala Doleżala, a rozmowy z innymi kandydatami na trenera kadry były tylko zasłoną dymną. - Nie były, bo to ja je prowadziłem. Okres był trudny. Stefan zostawił nas poza oknem transferowym i wielu potencjalnych następców miało swoje zobowiązania. Oczywiście Michal był w rankingu bardzo wysoko. Wiedziałem, że potrafi pociągnąć dalej to, co robili razem z Horngacherem. W sporcie nie ma gwarancji, ale prawdopodobieństwo, że Doleżal da sobie radę było duże. Zwłaszcza na czele sztabu tak doświadczonego jak nasz. Wyniki pokazują, że wypaliło to wszystko znakomicie. W Oberstdorfie musiał się pan tłumaczyć za polskich kibiców. Tak jak w czasach, gdy był pan skoczkiem i rywalizował ze Svenem Hannawaldem. - Z naszych kibiców jesteśmy dumni, nikt na świecie nie ma wierniejszych. Czasem fala emocji przekracza jednak granice. Wtedy musimy reagować. Niemiecki dziennikarz, który w swoim artykule nazwał Żyłę klaunem, dostał pogróżki z Polski. Tłumaczył potem, że jest mu głupio, został źle zrozumiany, bo klaun w Niemczech to taki wesołek, który jest mistrzem w rozbawianiu innych. Nie wiem jakie miał intencje, ale grożenie jemu i jego rodzinie jest nie do zaakceptowania. Ja wiem, że od słów do czynów jest jeszcze kawałek drogi, ale nie można tego bagatelizować. Dlatego apeluję do kibiców, żeby wspierali naszych skoczków, a to co robią i piszą za granicą traktowali jako błahostkę. Rywalizacja toczy się na skoczni, my chcemy przemawiać wynikami, a nie wdawać się w polemiki, czy sprzeczki. To nie jest nam potrzebne. Kamil Stoch nie ma żalu do Halvora Egnera Graneruda za to co powiedział podczas Turnieju Czterech Skoczni? - Nie ma. Relacje z Norwegami mamy super. Granerud zapalił się po konkursie, i coś tak powiedział do kamery z gorącą głową. Szybko sam tego pożałował. Zdarza się, nie ma żadnej sprawy. Niech nasi kibice wiedzą, że w razie potrzeby sami potrafimy się bronić. Zapytam o skoki naszych dziewcząt. Dwa lata temu kadrę objął Łukasz Kruczek, ale postępu w wynikach nie widać. - Łukasz miał do mnie żal, gdy powiedziałem o tym w Oberstdorfie. Może faktycznie nie powinienem tego robić publicznie? A może i dobrze, bo nastąpiło przesilenie. Łukasz sam przyznał, że zbytnio pobłażał zawodniczkom. Ma się to zmienić. W krajach, gdzie kobiece skoki są na topie, nikt się nie roztkliwia nad zawodniczkami, że są takie dzielne, bo w ogóle skaczą. To jest sport zawodowy, konkurencja olimpijska. My jeszcze dochodzimy do takiego traktowania naszych dziewczyn. Łukasz ma być twardszy, więcej wymagać, zobaczymy jakie to przyniesie skutki. W ostatnim czasie postęp zrobiła Ania Twardosz, pozostałe zawodniczki drepczą w miejscu. A igrzyska za rok. Rozmawiał Dariusz Wołowski