Po ostatnim sezonie Polski Związek Narciarski postanowił zupełnie zmienić system szkolenia na dole piramidy, czyli wśród juniorów. Zrezygnowano z powoływania zawodników do kadry juniorów, która była ograniczona, a szkolenie oparto o Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Za szkolenie młodzieży odpowiedzialni stali się zatem trenerzy, pracujący w nich. Tym jednym słowem polski skoczek podsumował sezon. A miało być tak dobrze Nowy system szkolenia polskich juniorów w skokach. "Staraliśmy się wszystko posklejać" Tym głównym trenerem, który nadzorował pracę wszystkich grup, był Daniel Kwiatkowski. Współpracował on z kolei z: Grzegorzem Miętusem, Mariuszem Chrapkiem, Robertem Mateją i Sławomirem Hankusem. Efekt był taki, że szkolona była nie wyselekcjonowana, a szeroka grupa skoczków. W zależności od formy w danym momencie miała ona odpowiednie wsparcie. Czy to wypaliło? Wyniki z imprez mistrzowskich bronią tego systemu, ale pewnie będzie wiele dyskusji na ten temat. Tomasz Kalemba, Interia Sport: W tym sezonie Polski Związek Narciarski postawił na zupełnie inne rozwiązanie, jeśli chodzi o naszych juniorów. Całe szkolenie oparte było o Szkoły Mistrzostwa Sportowego i trenerów tam pracujących. Ty miałeś to wszystko nadzorować. Można powiedzieć, że test został zdany? Daniel Kwiatkowski: - Jak widać po wynikach, jest całkiem nieźle. To był całkiem nowy system pracy w polskich warunkach i dlatego pojawiło się w tym wszystkim trochę niedociągnięć. Staraliśmy się to wszystko jednak posklejać tak, żeby było dobrze. Z czym były największe problemy? - Z logistyką i z poukładaniem tego wszystkiego od strony trenerskiej. Mimo tych drobnych problemów wyszło całkiem nieźle. To był dobry sezon juniorów? Były dwie imprezy mistrzowskie i nasi młodzi zawodnicy wrócili z dwoma medalami. Łukasz Łukaszczyk został pierwszym skoczkiem w historii, który wywalczył medal młodzieżowych zimowych igrzysk olimpijskich, a drużyna drugi raz z rzędu wywalczyła medal mistrzostw świata juniorów, choć z mniej cennego kruszcu niż sezon wcześniej. - To był dla naszych juniorów umiarkowany sezon. Nie będę piał z zachwytu, bo nie jestem aż tak z niego zadowolony. Na tych najważniejszych imprezach zrobiliśmy jednak wyniki, jakich od nas oczekiwano, czyli przywieźliśmy medale. I z tego bardzo się cieszę. Można powiedzieć, że nasi juniorzy uratowali trochę wizerunek polskich skoków, bo te zaczęły się sypać od samej góry. Na szczęście na dole udało się powstrzymać zapaść? - Jestem daleki od oceniania innych grup. W każdej ekipie przychodzi kiedyś kryzys. Nie ma co szukać dziury w całym, bo widziałem, jak pracują chłopaki. Wszyscy się starają. Czasem jednak tak bywa w skokach. To jest bardzo przewrotny sport. Można robić wszystko, a czasem to nie wychodzi. Ja skupiałem się głównie na juniorach. Mamy szóstkę naprawdę solidnych zawodników, których w kadrach mamy już od trzech lat. Na nich głównie bazujemy, dokładając do nich młodych zawodników. Widać sporą różnicę w doświadczeniu. O ile na treningach tym młodszym udaje się skakać na wysokim poziomie, to jednak w zawodach brakuje im jeszcze doświadczenia. Muszą się jeszcze oskakać na tym międzynarodowym poziomie. Na pewno nie mamy jednak co narzekać, bo mamy mnóstwo zdolnych skoczków. Pojawiły się głosy, że możesz zostać trenerem kadry B. Co ty na to? - Dowiedziałem się o tym z mediów. Nie wiem, jakie plany ma związek. Będę czekał na rozwiązania. Trzeba poczekać na decyzje zarządu PZN. Byłbyś gotowy na to, bo, nawet gdy obejmowałeś kadrę juniorów, to wiele osób sceptycznie na to się zapatrywało, a jednak medale były? - Nie mnie to oceniać. Staram się wykonywać swoją pracę najlepiej, jak tylko potrafię. A czy to wychodzi? Trzeba popatrzeć na wyniki. Pewnie gdybym dostał propozycję objęcia kadry B, to najpierw musiałbym się nad nią zastanowić. Kiedy obejmowałem kadrę juniorów, to były głosy, że się nie nadaję. Teraz też mogą się takie pojawiać, ale to nawet bardziej mobilizuje. Nie ukrywam, że bardzo wiele poświęciłem skokom narciarskim w ostatnich dwóch latach. Warsztatowo nabrałeś szlifów? - Starałem się rozwijać, bo w skokach ciągle trzeba się uczyć. Staram się podpatrywać innych trenerów. Nie mam klapek na oczach i to nie jest tak, że wiem wszystko najlepiej. Oczywiście w zawodzie trenera trzeba mieć dużo pewności siebie. Jest wielu takich szkoleniowców, którzy mają swoją wizję i kurczowo się jej trzymają. Ja jestem otwarty i dlatego staram się też czerpać od innych. Nie ukrywam, że wiele rzeczy w kadrze juniorów przejęliśmy od Thomasa Thurnbichlera. Żeby się rozwijać, to trzeba cały czas dokładać coś nowego. Nie wolno się zamykać tylko na jeden system. Na razie to wychodzi dobrze. Jak współpracuje się z trenerami klubowymi i tymi, którzy pracują w SMS? - Musimy stanowić naczynie połączone. Nasz system pracy chwilę powstawał, ale od początku starałem się, żebyśmy wszyscy razem tworzyli ten dół piramidy. Dużą robotę zrobił choćby Grzesiek Miętus. Mariusz Chrapek, jak zwykle stanął na wysokości zadania. Bez tej współpracy nie byłoby efektów. Daniel Kwiatkowski - kim jest? Daniel Kwiatkowski przeszedł przez wszystkie kadry w skokach narciarskich. Zaczynał jako fizjoterapeuta w kadrze juniorów. To było osiem lat temu. Do struktur Polskiego Związku Narciarskiego trafił razem z serwismenem Kacprem Skrobotem. Od siedmiu lat jest trenerem. Poprzednio był asystentem Macieja Maciusiaka w kadrze B, a potem asystentem Michala Doleżala. W końcu samodzielnie przejął kadrę juniorów. Kwiatkowski pochodzi z wioski Maruszyna nieopodal Zakopanego. W przeszłości był kombinatorem norweskim. Ukończył też Szkołę Mistrzostwa Sportowego. Kilka razy startował w mistrzostwach Polski w skokach narciarskich. Tam jednak sukcesów nie miał. Za to w kombinacji norweskiej stawał na podium mistrzostw Polski juniorów. W 2000 roku wystąpił nawet w mistrzostwach świata juniorów w Strbskim Plesie. Zajął wówczas 50. miejsce w sprincie w kombinacji norweskiej. Potem zakończył przygodę sportowca, ale nie rozstał się ze sportem. Poszedł na studia. Ukończył rekreację ruchową. To ma związek z odnową biologiczną. W międzyczasie ukończył kurs instruktora narciarstwa klasycznego, a obecnie jest trenerem drugiej klasy. Teraz mieszka jednak w Cichem. Tam jego żona prowadzi rodzinny biznes Karczmę Awra, która gościła najznakomitszych skoczków narciarskich świata.