Prezes Apoloniusz Tajner przed startem nowego sezonu zapowiadał, że walka o miejsce w zespole prowadzonym przez Stefan Hornachera będzie wyglądała inaczej niż w roku poprzednim. A wtedy czterej najlepsi zawodnicy reprezentacji błyszczeli tak mocno, że występy reszty były w tym blasku w ogóle niedostrzegalne. Zresztą trudno się dziwić. Panowie prowadzeni przez Roberta Mateję i przejmowani na konkursy przez Horngachera ponad beznadzieję przypominającą jeszcze czasy ostatnich miesięcy pracy Łukasza Kruczka wychodzili incydentalnie. Hula do pewnego czasu był jeszcze bardzo regularny, między Klingenthal i Engelbergiem miał nawet cztery konkursy z rzędu w pierwszej dwudziestce, ale po polskim maratonie zgasł już na dobre. A przecież jeszcze rok wcześniej był jedynym pozytywnym elementem rozczarowującej ekipy Kruczka. Nie mógł jednak też w pełni skoncentrować się wówczas na pracy, wspólnie z żoną oczekiwał narodzin drugiego dziecka. Czyli do pewnego momentu w kadrze był, a jakby go nie było, by już po Oslo się z nią pożegnać. Głosy krytyki głosami rozsądku Ale nie na dobre. Szczyrkowianin w spokoju i bez większych oczekiwań przygotowywał się do nowego sezonu. Chciał po prostu dobrze skakać i odbudować formę, gdzieś przed kilkoma miesiącami zgubioną. A to mu się bez dwóch zdań udało. Powtarzalność i jakość udowodnił już w próbach treningowych i kwalifikacjach. Piotra Żyłę w kontekście wyboru do sobotniej drużynówki właśnie kosztem Stefana broniło właściwie tylko nazwisko i nieprzewidywalność. Ale nie obroniło, "Wewiór" nie popisał się drugiego dnia wiślańskiego weekendu i głosy o tym, że austriacki szkoleniowiec popełnił błąd przy ustalaniu składu, coraz częściej zdawały się głosami rozsądku. Naturalna kolej rzeczy W niedzielę obu Polaków pogodził los. Obaj bowiem zajęli siódme miejsce w rywalizacji indywidualnej. I o ile w przypadku Żyły był to nagły i niespodziewany wystrzał, o tyle w przypadku rok starszego kolegi już naturalna kolej rzeczy, uargumentowana w dniach poprzednich. Hula nie dość, że nigdy tak dobrze jak w Wiśle Pucharu Świata nie zaczął, to jeszcze osiągnął drugi najlepszy wynik w karierze, tuż po szóstej lokacie z 2016 roku z Kuopio. Dlatego też po zawodach znalazł się czas i na luz, i na ironię. - Umówiliśmy się z Piotrkiem, aby być ex aequo, żebyście już nie musieli gdybać, kto jest lepszy - ze zdrowym rozsądkiem podszedł do medialnego zamieszania po sobocie. - Niemniej walka o czwórkę w drużynie trwa w najlepsze. To nie jest oczywiście nasza wewnętrza walka, że życzymy koledze jak najgorzej. Jesteśmy zdrową ekipą, oddajemy dobre skoki i to jest najważniejsze - tu sprawę potraktował już na poważnie. Polski Kasai myśli o życiowym wyniku Najwidoczniej tak spektakularny początek też konkretnie polskiego orła podbudował. Wie co przygotował przed sezonem, nie wyklucza zatem, że najlepszym w jego karierze. - Będę się starał, dam z siebie wszystko. Będę walczył, bo wiem też, że mogę i mam z czego odlecieć. Chcę się poprawiać z każdym kolejnym skokiem. Osiągnąć to za wszelką cenę, ale też przy tym na luzie, po swojemu i ze spokojem - zdradził plan na sukces. Gdy wspominamy o tym właśnie dżentelmenie, warto pamiętać, że ma on już 31 lat na karku, powoli powinien wpadać w dołek fizyczny i najlepsze lata już jedynie wspominać. A on odwraca zegar biologiczny i w sezon życia chce się wstrzelić właśnie teraz. Śmieje się też przy tym, że jest poniekąd Noriakim Kasaim polskiej kadry. Najstarszym z całej grupy, ale też starzejącym się jak wino. Z roku na rok coraz lepszym. Patrzcie i uczcie się I, tu najważniejsze, ten już dorosły facet to idealny przykład dla miotających się, kompletnie zagubionych i niepotrafiących dogadać z trenerami młodzieńców z zaplecza kadry. Zawodnicy w typie Jakuba Wolnego, Aleksandra Zniszczoła, Andrzeja Stękały czy nawet 26-letniego Jana Ziobry muszą wpatrywać się w starszego kolegę jak w obrazek. Nigdy nie był zawodnikiem zjawiskowym, Matka Natura nie zaoferowała mu talentu Kamila Stocha czy przebojowości Żyły. Ale on i tak w drużynie trwał przez lata, nie narzekał, skupiał się na obowiązkach. I bardzo ciężko pracował. Z każdym rokiem coraz ciężej i efektywniej. I w nowym sezonie dostał już za tę pracę odpowiednią nagrodę. Można stawiać dolary przeciwko orzechom, że nie ostatnią. Z Wisły Michał Błażewicz