- Po to się skakało dobrze i promowało skoki, żeby było jak jest. Bądźmy szczerzy, po piłce nożnej to nasz drugi narodowy sport. A nawet zimą, gdy piłka troszkę odchodzi na bok, stajemy się numerem "jeden" - powiedział serwisowi eurosport.interia.pl Adam Małysz. - Wszyscy interesują się skokami i na tym mi zależało, żeby taka sytuacja miała miejsce, żeby dwa-trzy miesiące przed zawodami nie było na nie biletów. Ważne, że mamy zawodników, drużynę, która jest najlepsza na świece. Byle to utrzymać! Przywykliśmy, że zasłużonym budujemy pomniki dopiero po ich odejściu. Orzeł z Wisły ma najbardziej funkcjonalny pomnik świata opodal swego domu. Skocznię im. Adama Małysza, na której nowy sezon inauguruje właśnie światowa czołówka skoczków. Sezon wyjątkowy, z igrzyskami olimpijskimi i mistrzostwami świata w lotach. Jeszcze w czwartek, mimo najazdu mediów, Adam był rozluźniony. W piątek już niekoniecznie. - Chciałbym, żeby było już po wszystkim. Nie dlatego, że mam już dość, tylko jest stres, że coś się stanie. Gdy człowiek jest w gościach na Pucharze Świata, to o nic się nie martwi. Przyjeżdża na gotowe. Teraz jesteśmy organizatorami inauguracyjnych zawodów - mówił w rozmowach kuluarowych. Gdy w maju ogłoszono, że w środku listopada odbędą się zimowe skoki w Wiśle, wielu łapało się za głowy. "Przecież w styczniu miewamy problemy ze śniegiem i na zakopiańską Wielką Krokiew ciężarówki musiały zwozić go z Morskiego Oka" - przypominali sceptycy. Największy optymista polskiego sportu, jakim jest bez wątpienia prezes PZN-u Apoloniusz Tajner w ogóle się tym nie przejmował. Nawiązał współpracę z pochodzącą z podhalańskich Manów firmą Rafała Topolskiego. Dla ludzi Topolskiego, którzy produkcję śniegu zaczynali w garażu, w Białce Tatrzańskiej, nie ma ograniczeń. Latem, w temperaturze 32 stopni Celsjusza, na Helu zaśnieżyli sztuczny stok dla snowboardzistów, później na Stadionie PGE Narodowym przygotowali stumetrową trasę biegową, teraz, naprodukowali tyle śniegu, że aż trzeba było go wywozić: 700 metrów sześciennych, jako rezerwa, pojechało na wiślański stadion. - Dzięki współpracy z Super Snow planujemy z FIS-em zrobić start sezonu w przyszłym roku już z końcem października. Byłoby takie preludium, wzorem narciarstwa alpejskiego, na miesiąc przed sezonem właściwym. Optuję za tym, żeby w tym samym okresie zorganizować start biegów narciarskich. Rano biegi, później alpejczycy, a my na koniec dnia, wieczorem - odkrywa plany FIS-u prezes PZN-u Apoloniusz Tajner. Prezes Polo skoki chciałby zawieźć wszędzie, zanieść pod każdą strzechę, nawet to Stadiony PGE Narodowego. Tymczasowa konstrukcja najazdu i część buli miały stać na zewnątrz obiektu, na stadionie skoczkowie głównie by lądowania i hamowali. - Zorganizowanie takiej zabawy kosztowało 22 miliony złotych, my zebraliśmy 17, więc brakowało pięciu. Nie mogliśmy ryzykować, bo pięciomilionowy deficyt mógłby wstrząsnąć takim związkiem jak nasz - zwierzał się prezes PZN-u i ani w głowie mu wywieszanie białej flagi. - Nic nie stoi na przeszkodzie, aby wrócić do pomysłu, jeśli ktoś to dobrze zorganizuje, będzie mógł zarobić na takich zawodach - zachęca potencjalnych sponsorów Tajner. W każdej beczce miodu można znaleźć łyżkę dziegciu, również w tej z 11-tysięcznej Wisły. Droga do zbudowanej w Malince, kosztem 45 mln zł skoczni, nie ma chodnika, jest nieoświetlona, a na piechotę pokonuje ją każdorazowo - z okazji zawodów o PŚ - kilka tysięcy ludzi. Tylko nieliczni mogą dojechać samochodem, z uwagi na skromnej wielkości parkingi. Infrastrukturalne niedociągnięcia nadrabiają nasi skoczkowie. Adam Małysz, jako świetny mówca, również po niemiecku, jest rozchwytywany przez wszystkie telewizje. Kamil Stoch jest żywą reklamą polskiego sportu, udzielając wywiadu po angielsku niemieckiej stacji publicznej ZDF. Najważniejsze, aby reklamowały nas dobre skoki Polaków. Obserwując wczorajsze kwalifikacje trudno zbić argument, który poruszał choćby Maciej Kot: w skokach liczy się nie tylko dyspozycja dnia, przygotowanie, ale zmienna, na którą nikt nie ma wpływu - szczęście. Na ogół w sporcie obowiązuje hasło, że gospodarzom pomagają ściany, ale w kwalifikacjach to się nie potwierdziło. Skaczący na własnych śmieciach Piotr Żyła dostał najmocniejszy spośród wszystkich - za wyjątkiem Petera Prevca - podmuch w plecy. M.in. z tego powodu wylądował o 11,5 m bliżej niż najlepszy w kwalifikacjach Austriak Stefan Kraft. Fortuna na ogół kołem się toczy: temu, komu wiatr przeszkodził w piątek, w sobotę i niedzielę może pomóc.Zobacz skok Piotra Żyły z kwalifikacji Prosto z Wisły Michał Białoński, Waldemar Stelmach