Dość powiedzieć, że w Finlandii w Pucharze Świata (o ile w ogóle się odbywał, bo przecież o wietrze na tej skoczni można spokojnie napisać kilkutomowe dzieło literackie) nigdy nie triumfował żaden z Polaków. Jedynym, który wygrywał zawody na Rukatunturi, jest Tomasz Pilch. 16 grudnia 2017 roku stał na najwyższym stopniu podium po Pucharze Kontynentalnym. Przeanalizowanie wyników naszych reprezentantów na skoczni Ruka z ostatnich choćby pięciu lat jasno pokazuje, że o powtarzalności, czy jak kto woli - syndromie "ulubionego obiektu" - ciężko mówić. W 2016 roku w obu konkursach jedynym, który meldował się w pierwszej dziesiątce był Maciej Kot (5. i 8.). Drugi z Polaków - Dawid Kubacki, mimo że świetnie skakał w kwalifikacjach zajmował odpowiednio 14. i 16. miejsca. Rok później szóste miejsce w drużynówce, a w pierwszej dziesiątce konkursu indywidualnego tylko ósmy Kubacki. Rok 2018 to - ku zaskoczeniu i euforii kibiców - dwa konkursy i trzy miejsca na podium (dwa razy Stoch, raz Żyła), ale już Kubacki w pierwszym konkursie poza finałową serią. Dwa lata temu tylko jeden konkurs i żadnego miejsca w dziesiątce. Inauguracja sezonu bez błysku W konkursie rozegranym 28 listopada 2020 roku moc radości dostarczyli Piotr Żyła i Dawid Kubacki, którzy wspólnie stanęli na podium w pierwszym konkursie, a Dawid dorzucił jeszcze trzecie miejsce dzień później. Z kolei Kamil Stoch wykonał woltę podobną do tej, którą mamy świeżo w pamięci z inauguracji tego sezonu w Niżnym Tagile. W pierwszej serii skok mało udany - zaledwie 125 metrów i 22 miejsce. Dużo poniżej oczekiwań. Wnioski wyciągnął jednak błyskawicznie, bo druga próba była już bliska ideału - 136 metrów w nienagannym stylu. Stoch mógł tylko czekać i odliczać kolejne miejsca awansu. Skończyło się przeskoczeniem 10 rywali i ostatecznie 12. miejscem na zakończenie zawodów. Interia Sport - Gramy Dalej prosto z gali rozdania Złotej Piłki - SPRAWDŹ! Kto zdobędzie "Złotą piłkę" - SPRAWDŹ! Loteria? Tak to wygląda. Ale warto pamiętać, że początek sezonu w wykonaniu naszych skoczków rzadko bywa bardzo udany. Rozkręcamy się powoli, by w okolicach konkursów w Engelbergu, czy później Turnieju Czterech Skoczni pokazać siłę. Norwegowie, Niemcy czy Japończycy pokazali co prawda, że można wejść mocno w sezon. Pytanie, czy utrzymają poziom. Przed nami przecież bardzo trudna kampania z igrzyskami olimpijskimi na czele. Nie sposób dziś wyrokować, ale warto uzbroić się w cierpliwość i pamiętać, że dla liderów naszej kadry: Kamila Stocha, Piotra Żyły, a nawet Dawida Kubackiego będą to najprawdopodobniej ostatnie igrzyska w karierze. Nie trudno się więc domyślić, na który moment sezonu będzie budowana forma. Markus Eisenbichler deklaruje, że dla niego liczyć się będą przede wszystkim mistrzostwa świata w lotach. Halvor Egner Granerud zapewnia, że chce zostać pierwszym Norwegiem, który dwa lata z rzędu zdobędzie Kryształową Kulę i na tym chce się skupić. Tyle deklaracje. Wszyscy jednak zdajemy sobie sprawę, że igrzyska, choć często rządzą się swoimi prawami, są dla skoczków w olimpijskim sezonie imprezą numer jeden. Czy zatem słaby start naszych "Orłów" w Niżnym Tagile może być zapowiedzią sukcesów w drugiej części sezonu? Głęboko wierzę, że tak i - jak pokazuje nie tak odległa historia - nie jest to wiara w cuda, a realizm w czystej postaci. Paulina Chylewska, Polsat Sport