W sezonie 2018/2019 Pucharu Świata odbył się jak dotąd jeden konkurs drużynowy, w Wiśle wygrali go "Biało-Czerwoni". W Zakopanem triumfowali przed rokiem, a na podium nie schodzą na Wielkiej Krokwi od czterech lat. Tym razem skakali w wyjątkowych warunkach, w ciszy i bez muzyki, co było efektem trwającej żałoby narodowej po morderstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Zamiast radosnego święta na skoczni w sobotę było poważnie i melancholijnie, na pewno inaczej. Mówili o tym sami skoczkowie, którzy ze zrozumieniem podeszli do decyzji organizatorów. W serii próbnej błysnął Dawid Kubacki, który skoczył 137 metrów i był najlepszy w stawce wespół z Niemcem Markusem Eisenbichlerem (139,5 metra). Polacy drużynowo zajęli miejsce trzecie, najlepsi okazali się Austriacy, przed Norwegami. Konkurs w ekipie gospodarzy rozpoczynał Piotr Żyła. Jego skok na odległość 126,5 metra dał polskiej kadrze piąte miejsce. Najdalej w pierwszej turze skoczył reprezentant Niemiec Karl Geiger (137 metrów), który zapewnił swojej ekipie pozycję lidera. Dalej plasowali się Austriacy (Daniel Huber - 132,5 metra) oraz Czesi (Viktor Polaszek - 131 metrów). Polaków wyprzedzali też Norwegowie. W drugiej serii mieliśmy okazję podziwiać Macieja Kota, który wraca do formy po słabym początku sezonu i dostał szansę od Stefana Horngachera. Zakopiańczyk skoczył 130 metrów i nasz zespół utrzymał piąte miejsce w stawce. Na czele rywalizacji umocnili się Niemcy (138,5 metra Markusa Eisenbichlera), a kolejne miejsca zajmowali Austriacy (Jan Hoerl - 134,5 metra), Norwegowie (Anders Fannemel - 133 metry) i Słoweńcy (Domen Prevc - 130,5 metra). "Biało-Czerwoni" musieli odrabiać straty, więc z radością kibice powitali na belce Kamila Stocha. Nasz mistrz na Wielkiej Krokwi pokazał klasę, skoczył 136 metrów i Polska awansowała z piątej na czwarte miejsce. Gospodarze wyprzedzili Słoweńców. Tymczasem w swojej lidze skakali Niemcy (135 metrów Davida Siegela), za nimi twardo o drugie miejsce walczyli Austriacy (133 metry Michaela Hayboecka) i Norwegowie (134,5 metra Johanna Andre Forfanga). Stoch oddał najlepszy skok w swojej serii, odrobił kilka punktów do podium, ale wciąż brakowało naszej drużynie do miejsca w trójce ponad 11 punktów. Stawkę po pierwszej serii zamykał Dawid Kubacki, który w ostatnich zawodach prezentował się najlepiej w polskiej ekipie. Nim "Mustaf" oddał swój skok, poprawnie spisał się Niemiec Stephan Leyhe (131 metrów), bardzo daleko lądował Stefan Kraft z Austrii (137 metrów), nieco krócej Norweg Robert Johansson (132 metry), a lider PŚ Ryoyu Kobayashi skokiem na odległość 132. metrów wcale nie zachwycił. Kubacki w tym towarzystwie skoczył 134 metry, pozwolił nam odrobić kilka "oczek" i Polacy po pierwszej serii zajmowali miejsce czwarte. By wskoczyć na podium musieli odrabiać straty. Do Norwegii tracili 7,3 punktu, do Austrii 22,2 punktu, a do liderujących Niemców aż 31,2 punktu. Pościg za podium rozpoczynał w naszej kadrze Piotr Żyła. "Wiewiór" skoczył lepiej niż w pierwszej serii - 130 metrów - ale Norweg Andreas Stjernen "kropnął" aż 137,5 metra i strata "Biało-Czerwonych" wzrosła do osiemnastu punktów. Nasz zespół wciąż był czwarty. Tymczasem Austriak Daniel Huber znów poszybował bardzo daleko (137,5 metra), a Niemiec Karl Geiger odpowiedział 135. metrami i przewaga liderów nieco zmalała. A walka w czołówce nabrała rumieńców. W drugiej turze drugiej serii zawodów najpierw Jan Hoerl z Austrii skoczył 133,5 metra, po chwili Norweg Anders Fannemel uzyskał 133 metry, a Niemiec Markus Eisenbichler lądował na 143. metrze, bijąc w fenomenalny sposób rekord Wielkiej Krokwi. Maciej Kot z kolei zamknął stawkę skokiem świetnym, uzyskał 132,5 metra. Efekt? Niemcy znów umocnili się na prowadzeniu i w zasadzie rozstrzygnęli zawody, zdecydowanie odskakując Austrii oraz reszcie stawki. Norwegia przewagi nad naszym zespołem nie powiększyła, po skoku Kota udało się Orłom odrobić pięć punktów i strata wynosiła trzynaście. Kamil Stoch miał okazję jeszcze zniwelować przewagę Skandynawów, w jego turze skakać miał w norweskiej kadrze Johann Andre Forfang. Norweg jednak nie skoczył, został zdyskwalifikowany za nieprzepisowy kombinezon i gospodarze wskoczyli na podium. A na skoczni sporo się działo. Liderujący Niemcy nagle znaleźli się w opałach, David Siegel leciał i leciał, wreszcie wylądował - uzyskał niesamowite 142,5 metra! - ale nie zdołał wylądować i upadł. Siegel opuścił skocznię w towarzystwie medyków, stracił sporo punktów, ale i tak jego zespół plasował się na czele rywalizacji. Przewaga nad Austrią zmalała (1,2 pkt), bo Michael Hayboeck pewnie skoczył 136,5 metra. Emocje sięgały zenitu, na koniec trzeciej serii swoją próbę wykonał jeszcze Stoch. Po upadku Siegela belkę najazdową obniżono, nasz as musiał długo czekać na swoją próbę i niestety skoczył tylko 131,5 metra. Przed ostatnią serią zawodów Polacy mieli tylko 2,3 punktu zapasu nad czwartą Słowenią, a na czele zawodów Austriacy walczyli o triumf z Niemcami, którzy już byli pewni swego, ale po upadku Davida Siegela stracili całą przewagę. Jako pierwszy skakał w tym gronie Słoweniec Timi Zajc, który skoczył 135 metrów. Dawid Kubacki odpowiedział mu w sposób nieprawdopodobny - skoczył 143,5 metra i odebrał Eisenbichlerowi rekord skoczni! Polacy odetchnęli, podium zostało obronione. W walce o triumf Austriak Stefan Kraft uzyskał 141 metrów, a Niemiec Stephan Leyhe 137 metrów. Niemcy obronili przewagę i wygraną o włos, dokładnie 0,1 punktu. "Biało-Czerwoni" zawody zamknęli na miejscu trzecim. Kris