W niedzielnym konkursie Pucharu Świata startowało 11 Polaków. Sześciu z nich awansowało do serii finałowej, ale żaden nie znalazł się nawet w pierwszej dziesiątce. 12. był Dawid Kubacki, a 36. miejsce zajął Stoch. Kot finiszował na 30. pozycji, którą zajmował już po pierwszej serii. - Los nie sprzyjał Polakom. W pierwszej serii bardzo długo czekałem na oddanie skoku. Wtedy się traci trochę tego czucia, którego wciąż poszukuję. Pierwszy skok był dobry technicznie, ale brakowało swobody i energii na progu - opisywał Kot. - Szczerze mówiąc nie spodziewałem się awansu do drugiej serii, widząc jak to wszystko wygląda, ale sytuacja z Kamilem pokazuje, jak nieprzewidywalny jest ten sport. Drugi skok nie był tak dobry jak pierwszy, ale najważniejsze jest to, że wiem, co zrobiłem źle - podkreślił nasz skoczek. - Na kolejny weekend pojadę z wyciągniętymi wnioskami i będę walczył. W Zakopanem wykonałem bardzo dobrą robotę, kolejny krok do przodu wykonany. Wiadomo, że wszyscy chcieliby więcej, ja też. Trzeba zachować spokój i cierpliwość - dodał brązowy medalista olimpijski z Pjongczangu w konkursie drużynowym. Po szalonych lotach w sobotę, dzień później jury nie pozwoliło już tak daleko polatać skoczkom. Żaden nie zbliżył się do granicy 140 m. - Przy tak niskim rozbiegu, jaki jury w niedzielę ustawiło i przy lekkim wietrze w plecy drobny błąd nie pozwala odlecieć i to było widać. Nawet pierwsza dziesiątka miała z tym problem - mówił Kot. Co się stało z Polakami w niedzielę? - Nie potrafię odpowiedzieć. Bo nie tylko my skakaliśmy słabiej. Wystarczy popatrzeć na Niemców, którzy też częściowo fartem dostali się do drugiej serii. Markus Eisenbichler, Karl Geiger ledwo awansowali. Ci zawodnicy, którzy w sobotę skakali bardzo dobrze, w niedzielę już nie prezentowali tej formy - zauważył nasz skoczek. - Jedynie Stefan Kraft potwierdził formę, bo w sobotę indywidualnie by wygrał i w niedzielę wygrał - mówił Kot o rosnącej formie znakomitego Austriaka przed mistrzostwami świata w tym kraju. - To pokazuje, jak wyrównany jest poziom w tej chwili. To stwarza szansę walki nawet tym zawodnikom, którzy nie są uważani za faworytów. To jest też fajne dla kibiców, bo konkursy bywają nieprzewidywalne - zaznaczył Polak. - Szkoda, że akurat tu w Zakopanem tak to wszystko się ułożyło dla nas. Ale na pewno nie wyjedziemy stąd ze spuszczonymi głowami, tylko z jasnym planem, co dalej robić, żeby zakończyć sezon z uśmiechem - dodał. Z Zakopanego Michał Białoński, Waldemar Stelmach