Od czasów zakończenia kariery przez Andersa Bardala, czyli ostatniego zwycięzcy Pucharu Świata pochodzącego z kraju fiordów, drużyna ta jest z racji braku prawdziwych dominatorów skoczni, w typie Stefana Krafta, Kamila Stocha czy Petera Prevca (ale tego sprzed dwóch sezonów), jedną z najbardziej niedocenianych w stawce. Oczywiście wszyscy wiedzą, że Norwegowie są silni, że mają wyrównany skład, ale dziś już pewnie mało kto pamięta, że to właśnie oni w 2016 roku triumfowali w Pucharze Narodów, a rok wcześniej zdobyli złoto na mistrzostwach świata. I zapewne z powodu małej widowiskowości oraz braku megagwiazd tej dyscypliny zawodnicy Alexandra Stoeckla podchodzili do sobotniej rywalizacji na obiekcie im. Adama Małysza w roli jednego z faworytów, ale nie tego głównego. Za takiego z racji tytułu gospodarza i faktu bronienia Pucharu Narodów należało uznawać Polaków. Dlatego też można pokusić się o stwierdzenie, że późniejsi zwycięzcy ruszali do pierwszego wyścigu sezonu i mieli brać w nim czynny udział, ale czyniąc to trochę z tylnego fotela. Albo mocni, albo bardzo mocni A jak wiemy, tak absolutnie nie było. Norwegowie w każdej z ośmiu prób skakali ponad punkt K znajdujący się na 120. metrze. Nie mieli więc słabych punktów, tylko same mocne albo bardzo mocne. Bardzo solidny występ dał Anders Fannemel, pofrunął kolejno 121,5 oraz 127,5 m. Ale jednym z tych bardzo mocnych punktów drużyny był Johann Andre Forfang. 22-latek wracający na prostą po zakręcie poprzedniego sezonu, w którym zdobył tylko 197 punktów w konkursach pucharowych, jeszcze w pierwszej serii poleciał oszczędnie, 121 metrów, lecz już w drugiej zgasił wszystkich bombą na 129,5 m. Dostał za tamtą próbę aż 141 punktów (tylko Stefan Kraft oddał tego dnia lepszy indywidualnie skok), ale najważniejsze było, że zakasował konkurencję. Jak jego rodacy zaczęli być wówczas, po pięciu ósmych zawodów, na zdecydowanym prowadzeniu, tak nie oddali go do samego końca. Skoki w Wiśle, czyli radość w stanie czystym Najjaśniejszą gwiazdą okazał się jednak Daniel-Andre Tande. Dżentelmen, którego Polacy pamiętają z pasjonującej rywalizacji na początku roku o prymat w Turnieju Czterech Skoczni, przebił podczas drużynówki wszystkich. 126,5 oraz 129 metrów nie tylko potwierdziły przewagę jego kadry nad innymi, ale też dały indywidualny wynik dnia. Jak sam przyznał po konkursie, Tande uwielbia skakać w Polsce, ponieważ w przestworza niesie go i długo w nich utrzymuje znakomita atmosfera tworzona przez kibiców i organizatorów. - Skoki przy ośmiu tysiącach rozemocjonowanych fanów to było coś naprawdę fantastycznego, emocjonującego. A jeszcze zwycięstwo w takich warunkach to już w ogóle najczystsza radość z tego sportu - radował się wyjątkowym świętem organizowanym rokrocznie na Śląsku Cieszyńskim. Start Pucharu Świata w Polsce? Lubię to Nie inaczej do biało-czerwonej husarii, która poprzez doping zdobywa szturmem miejsca przeznaczone dla publiczności, podchodzi najstarszy z Norwegów. Robert Johansson w sobotę skakał w ostatniej z grup, lecz na zakończenie konkursu nie musiał się wysilać, 121,5 metra i tak dawało jemu i kolegom zdecydowane zwycięstwo. Sympatyczny wąsacz odpowiedzialności za drużynę nie musiał brać na zeskoku, więc zrobił to już później, był bowiem jedynym wyznaczonym Norwegiem, który przybył na konferencję prasową. Tam najbardziej zapadły w pamięć jego słowa o tym, jak dobrze Polacy potrafią się bawić na tego typu imprezach. I jak dobrze je organizować. - Pomysł rozpoczynania pucharowego cyklu w Polsce uważam za bardzo dobry. Zawsze przybywa tu mnóstwo osób, i to niezależnie od tego, czy mamy akurat lato, czy zimę. I to na trybuny przychodzą osoby, które kibicują nie tylko swoim zawodnikom, ale także nam. Mało jest tak wyjątkowych miejsc na świecie, w których mogłyby odbywać się zawody Pucharu Świata - słodził fanom i oficjelom z PZN. Norwegowie muszą cieszyć się chwilą, gdyż w Polsce zostają już tylko na jeden dzień. Wypada zatem, aby pożegnali się z naszym krajem znakomitymi zawodami indywidualnymi. Te będzie można obejrzeć w niedzielę w Eurosporcie 1. Początek transmisji o 14:30. Z Wisły Michał Błażewicz