Nazwisko 24-latka z języka niemieckiego na polski przetłumaczyć można jako siłę, krzepę, ikrę. I faktycznie, trudno o bardziej właściwe słowa, którymi moglibyśmy go określić. Niski, niepozorny Austriak dysponuje mocą, jakiej zapewne zazdroszczą mu pięściarze wagi ciężkiej. Nie tylko w nogach, ale też głowie. Gdyby nie liczyć feralnego tygodnia konkursów austriackich Turnieju Czterech Skoczni, gdy rozłożyło go zatrucie pokarmowe, to był zdecydowanie najrówniej skaczącym zawodnikiem globu. Właśnie tylko w Innsbrucku i Bischofshofen kończył pucharową zabawę poza pierwszą dziesiątką. Z miejsc na podium cieszył się z kolei aż dziewiętnaście razy, oczywiście najwięcej z całej stawki. Nie może więc dziwić, że wygraną w generalnej klasyfikacji Pucharu Świata, zdobył dwa indywidualne złota na mistrzostwach świata w Lahti i triumfował w piekielnie męczącym Raw Air. Już podczas pierwszego dnia nowego sezonu Kraft wysłał rywalom bardzo jasny sygnał. Pokazał im, że nawyku zwyciężania absolutnie nie zatracił. I mimo to dobrą formę już u zarania narciarskiego roku nie tłumaczył pracą swoją. - Dlaczego jestem tak dobry? Naprawdę nie wiem. Zaskakujące jest to przede wszystkim dla mnie - po piątkowych startach najpierw poprzekomarzał się trochę z dziennikarzami, by potem przejść już do konkretów. - To dzięki trenerom byłem tak dobry. Zadziałały odpowiednie sesje treningowe na siłowni, na skoczni, na bieżni. Nie miałem też żadnych problemów zdrowotnych i dobrze przepracowałem lato. Wszystko to się zsumowało i dało bardzo zadowalający wynik - zdradzał tajemnicę kolejnych sukcesów. Wrodzona skromna natura nie pozwala obrońcy Kryształowej Kuli - nawet mimo świetnych wyników - na przechwałki. On nie chce dominować, a po prostu dobrze skakać. A co to przyniesie? To już w jego opinii zależy od rywali. Także Polaków. A wobec tych Kraft czuje respekt największy. Pamięta bowiem, jak kadra Stefana Horngachera rozbiła jego reprezentację w Pucharze Narodów i drużynowych mistrzostwach świata, a także trudne pojedynki z Kamilem Stochem, którego nadziei na "generalkę" Pucharu Świata pozbawił na ostatniej prostej, dopiero w Planicy. - Czy Polacy są w tej samej formie jak w poprzednim roku? Oby nie, przecież oni nam zabrali wszystko! - mówił pół żartem, pół serio. - Teraz chcemy i musimy się im odegrać. Znaleźć na nich sposób i wrócić do kontroli nad rywalizacją drużynową. Tak jak robiliśmy to we wcześniejszych latach. Niemniej będzie to wielkie wyzwanie. Wasi zawodnicy są po prostu bardzo mocni. Mają pięciu, sześciu czołowych skoczków globu i aby ich pokonać, będziemy musieli wznieść się na wyżyny naszych umiejętności - powiedział. Najwidoczniej jednak na wspomniane wyżyny kadra Heinza Kuttina nie jest gotowa wspinać się już teraz. Gdy zapytaliśmy Krafta o to, kto wygra w Wiśle zawody drużynowe, to z naturalnym uśmiechem, ale też lekko skwaszoną miną odpowiedział krótko: - Polska. I skoro taki fachowiec przewiduje zwycięstwo chłopców Horngachera, to po prostu soboty nie wypada im nie zakończyć na najwyższym stopniu podium. Transmisję z konkursów w Wiśle przeprowadzi oczywiście Eurosport 1. W sobotę przekaz rozpocznie się o 15:30, dzień później o 14:30. Michał Błażewicz