Działacze FIS-u zdecydowali się wreszcie odpuścić kuriozalny pomysł z rozpoczynaniem cyklu w mroźnej i przede wszystkim wietrznej, a co za tym idzie nieprzewidywalnej Ruce, gdzie przez ostatnią dekadę maszyna Pucharu Świata startowała aż sześciokrotnie. W tym roku Walter Hofer poszedł w końcu po rozum do głowy i zaakceptował ofertę wysłaną przez PZN. Zapewne myślał wówczas o biało-czerwonej armii kibiców, którzy z marszu stworzyliby z inauguracji cyklu wielkie sportowe święto, lecz zastanawia, czy miał przy tym świadomość, że w połowie listopada Beskid Śląski niekoniecznie będzie spowijać zimowa aura. W Wiśle o tej porze roku słupek rtęci na termometrach oscyluje wokół kilku stopni na plusie i choć spora wilgotność powietrza sprawia, że temperatura odczuwalna jest niższa od rzeczywistej, to nijak się to ma do mrozów doświadczanych obecnie choćby właśnie w północnej Finlandii. Podstawowy problem polegał jednak na czym innym - na soli tego sportu, czyli niezbędnego dla skoczków i organizatorów białego puchu. A tego w mieście Adama Małysza jeszcze tej jesieni nie doświadczono. Mimo to udało się problem rozwiązać. Jak przystało na dobrodziejstwa XXI wieku, udało się rozwiązać pomyślunkiem i możliwościami technologicznymi. Zachwyty skoczków i trenerów - Nie mieliśmy żadnych kłopotów z tym, aby przygotować zaoferowany przez nas produkt. Jedyne, co nas martwiło, to warunki atmosferyczne, ale pomimo tego, że w ostatnich tygodniach w naszym mieście zdarzały się dni z piętnastoma stopniami na plusie albo rzęsistym deszczem, to spokojnie wszystkie te przeciwności losu przezwyciężyliśmy. Znaczy przezwyciężył nasz śnieg - śmieje się w rozmowie z Eurosportem Rafał Topolski, prezes odpowiedzialnej za wielki projekt ubielenia obiektu im. Adama Małysza firmy Supersnow. Nasz rozmówca jest zadowolony z efektu przygotowań, tym bardziej, że po pierwszych treningach i piątkowych kwalifikacjach dostawał już pochwalne opinie od sztabów drużyn, a także samych zawodników, którzy sprawdzili już jakość wykonania zeskoku. - Nikt się nie skarżył. Wręcz wszyscy zachwalali to, co udało się nam wykonać. Czy jest to śnieg lepszy od prawdziwego? Czemu nie. Zeskok jest twardszy, lepiej związany, a jego struktura mniej wrażliwa na warunki atmosferyczne. Jeżeli spadnie teraz z nieba deszcz lub nagle znacząco ociepli się powietrze, to nasz śnieg nie będzie tak szybko topniał, nie stanie się tak miękki jak byłoby to z tworem naturalnym - mówi. Niezależni od temperatur i wilgoci Jak zatem cała magia się odbywa? O wypowiedź poprosiliśmy pełnomocnika zarządu ds. systemów naśnieżania Bogusława Pokrywkę. Czyli tłumacząc na język polski - dżentelmena, który całą produkcję nadzorował. - Wszystkim zajmowaliśmy się tutaj, na miejscu. Nasz system wyróżnia to, że w przeciwieństwie do tradycyjnych armatek śnieżnych nie potrzebujemy minusowych temperatur, nie jesteśmy też zależni od wilgotności powietrza. Proces odbywa się w kontenerach, gdzie wszystko zaczyna się od wiązania substancji schłodzonym powietrzem, a kończy na wydobywaniu białego puchu specjalnym rurociągiem - w możliwe najbardziej laicki sposób wyjaśnia zawiłości poszczególnych etapów produkcji. Praca żmudna, ale nie syzyfowa Oczywiście była to spora inicjatywa, więc nie obyło się bez pewnych tarapatów, choć w tym przypadku lepiej powiedzieć tylko o małych niedogodnościach. - Właściwie jedynym problemem okazało się rozścielenie zeskoku. Musieliśmy w stosunkowo krótkim czasie rozłożyć wszystko na całej długości skoczni. A jak na ironię sprawę skomplikowała nam pogoda. Podczas ostatnich nocy nieoczekiwanie przyszedł do Wisły lekki mróz, który trochę za bardzo ściął i przesuszył już gotowy, odkryty śnieg sztuczny. Dlatego samo rozścielanie trwało dłużej niż początkowo zakładaliśmy, robiliśmy wszystko sukcesywnie, met po metrze. I gdy mieliśmy już docelową grubość oraz wstępny profil zeskoku, to dopiero wtedy mogliśmy podlewać to wodą, czyli wieńczyć pracę - opowiada. Śnieg w 60 stopniach? Proszę bardzo Dla magików z Wisły niemożliwe naprawdę nie istnieje. Nawet wyprodukowanie śniegu w klimacie wręcz podzwrotnikowym. - Latem postanowiliśmy zrobić testy tego, w jak wysokiej temperaturze możemy całą zabawę uprawiać. I udało się nam to bez żadnych problemów przy 37 stopniach. Myśleliśmy, że to wszystko szybko zniknie, a leżało pod firmą prawie z tydzień - Pokrywka zdradza. - Podejrzewam, że nasze maszyny byłyby w stanie pracować na w miarę normalnych obrotach i przynosić rezultaty nawet jeżeli na zewnątrz będzie i 60 stopni - zaskakuje. Prezes nie ma czego żałować Specjaliści z Supersnow większość czasu znajdowali się pod bacznym okiem dwóch panów, którzy w polskich skokach pociągają być może za wszystkie sznurki. Prezesa PZN Apoloniusza Tajnera oraz dyrektora koordynatora federacji Adama Małysza. - Adam się dopytywał, dzwonił, był najlepiej zorientowany jak tylko mógł. Trochę się nawet bał. A u prezesa to zadziałała już siła spokoju. Też oczywiście był z nami w stałym kontakcie, lecz od niego bił znaczący optymizm. Wiedział i widział, na co się pisze. I zapewne nie ma czego żałować - Pokrywka sugeruje z nieukrywaną satysfakcją. Śnieżni czarodzieje swoją robotę już wykonali, jak widać należycie. Czas na powtórkę, teraz już w wykonaniu skoczków. Zawodnicy Stefana Horngachera jakość sztucznego zeskoku w Wiśle sprawdzą w sobotę w konkursie drużynowym. Transmisja z zawodów od 15:30 w Eurosporcie 1. Z Wisły Michał Błażewicz