Jest sezon 2015/2016. Andrzej Stękała w debiutanckim dla siebie konkursie Pucharu Świata zajmuje 27. miejsce i zdobywa pierwsze pucharowe punkty w karierze. W tym samym sezonie wraz z kolegami z reprezentacji gwarantuje sobie trzecie miejsce w konkursie drużynowym w Zakopanem, zaś w lutym w Trondheim plasuje się na szóstej lokacie - najlepszej w swojej dotychczasowej karierze. W Vikersund ustanawia z kolei swój rekord życiowy (235 metrów). Na zakończenie sezonu w Planicy, Stękała może cieszyć się z dobrego 34. miejsca w klasyfikacji generalnej i z nadzieją zerkać na najbliższe miesiące kariery. Potem skoczek nagle znika ze stawki tych, którzy brani są pod uwagę do startu w karuzeli Pucharu Świata. Skoki są coraz słabsze, aż w końcu Stękała decyduje się na podjęcie pracy w jednej z podhalańskich karczm. Pytamy zawodnika o to, czy sytuacja zaczyna wracać no normy. - Lato przepracowałem na szóstkę. Bardzo dużo z siebie dałem i jest z tego jakiś progres, bo widać, że skoro już startuję w tym Pucharze Świata to znaczy, że musiałem coś trenować, żeby startować - powiedział skoczek po skoku w piątkowych kwalifikacjach. Stękała nie uzyskał prawa startu w pierwszej serii niedzielnego konkursu indywidualnego. Reprezentant klubu AZS Zakopane osiągnął odległość 108 metrów i ostatecznie został sklasyfikowany na 57. miejscu. Skoczek przypomniał jednak o sobie dostając szansę na pokazanie się na wiślańskim obiekcie im. Adama Małysza. Szansa na przebudzenie? - To się okaże, bo może to nie być wcale w tym sezonie. Może to być w przyszłym sezonie, bo teraz pokazuję dobre skoki na treningach, ale nie ma w tych skokach jeszcze takiej pewności siebie i być może przyjdzie to z czasem. Skoczek przyznaje, że treningi wciąż łączy z pracą. Jak sam mówi, nowych planów nie sprecyzował. - Nie mam żadnych celów. Chcę dobrze skakać i to jest taki mój cel. Chcę dobrze się tym bawić, bo więcej nie mogę oczekiwać - zakończył rozmowę Stękała. Z Wisły Aleksandra Bazułka