Ekipa debiutującego trenera Michala Doleżala zaczęła od dwóch podiów w Wiśle: drużyny i Stocha. Powiało optymizmem, choć wszystko przykrył fatalnie wyglądający upadek Żyły i dyskusje o warunkach atmosferycznych i śniegowych. Jak się okazało, był to początek gorszych wieści dla naszego skoczka i jego kolegów z drużyny. W Ruce i Niżnym Tagile żaden z Orłów nie stanął na podium. Stoch i Kubacki, jakby się umówili, miejsca w pierwszej dziesiątce przeplatają lokatami w drugiej. Gorzej wygląda to w przypadku Żyły, który dwukrotnie wylądował poza czołową trzydziestką, chociaż raz "pomógł" mu w tym wspomniany wypadek na skoczni im. Adama Małysza. Choć warunki atmosferyczne w tym sezonie dają się we znaki skoczkom, nasi mają odwagę mówić, jak jest. Stoch sam przyznał, że nie jest w dobrej formie, a Żyła opowiadał o dużych błędach na progu skoczni, choć wszyscy usprawiedliwiali skoczka niekorzystnym wiatrem. Po roku posuchy powrót do formy i atak na miejsce w drużynie zasygnalizował Maciej Kot. Choć trudno w to uwierzyć, 28-letni skoczek po trzech weekendach Pucharu Świata ma na swoim koncie więcej punktów, niż zgromadził przez cały poprzedni sezon. Zawodnik, który w pierwszym sezonie pod wodzą Stefana Horngachera osiągnął rewelacyjną formę i świetne wyniki, na koniec pracy z Austriakiem uzbierał w sezonie... 25 punktów. W obecnym ma już o pięć więcej i, co ważne, punktował we wszystkich czterech konkursach indywidualnych, co oprócz niego udało się tylko Stochowi i Kubackiemu. Jakub Wolny jeszcze nie ustabilizował formy. Podwójny mistrz świata juniorów sprzed pięciu lat trzykrotnie kończył zawody w okolicach trzydziestego miejsca. Po świetnym sezonie olimpijskim trudno utrzymać wysoką dyspozycję najstarszemu w polskiej ekipie Stefanowi Huli. Klemens Murańka, który latem wywalczył dla siebie dodatkowe miejsce w Pucharze Świata, jeszcze ani razu nie przebił się do drugiej serii. Trener Doleżal przejął reprezentację Polski po trzech latach jej sukcesów, co paradoksalnie nie jest dla niego ułatwieniem. Presja oczekiwań w naszym kraju jest ogromna i już pojawiają się pierwsze głosy krytyki. Na szczęście skoki narciarskie to nie Ekstraklasa, gdzie od pierwszej kolejki każdy z trenerów siedzi na gorącym krześle, a po kilku weekendach najsłabszy wylatuje z pracy. Trzy lata temu "Biało-Czerwoni" pod wodzą zaczynającego pracę w Polsce Horngachera też rozpoczęli sezon przeciętnie. W Ruce tylko Maciej Kot przebił się do czołowej dziesiątki. Ale wszystko zmienił konkurs drużynowy w Klingenthal. Zwycięstwo naszej drużyny było wielkim przełomem w polskich skokach. Już w najbliższą sobotę właśnie w tym niemieckim mieście odbędzie się kolejna drużynówka. Może znów będzie impulsem dla naszych skoczków? Póki co więcej powodów do radości mają nasi najgroźniejsi rywale, przede wszystkim Norwegowie i Austriacy. Daniel Andre Tande przypomniał sobie najlepsze lata i wygrał już dwa konkursy, a w Pucharze Narodów Norwegia znacznie oddaliła się od Polski. Atakującym falą Norwegom nie przeszkadzają nawet własne kombinacje i roztargnienie, za co zapłacili dyskwalifikacjami w Ruce i odesłaniem Thomasa Aasena Markenga z Rosji do domu z powodu kłopotów z dokumentami. Na progu sezonu ekipa z północy Europy wyśmiewała polskie dywagacje o nowych butach, podczas gdy sama kombinuje ze strojami skoczków, a Tande wciąż przeciąga się na belce startowej bez reakcji ze strony arbitrów. Mają się z czego cieszyć Austriacy, którzy pod wodzą Andreasa Feldera wygrali drużynówkę w Wiśle. Pierwsze zwycięstwo odniósł też Stefan Kraft, a Philipp Aschenwald dwukrotnie zameldował się na podium. Austria wskoczyła na fotel lidera Pucharu Narodów. Dawniej zdobywała to trofeum regularnie, ale nie udało jej się to w ostatnich pięciu sezonach, podczas gdy w tym czasie Polacy dwukrotnie sięgali po prestiżową nagrodę. Przed trenerem Doleżalem i polską ekipą kawał ciężkiej pracy nad ustabilizowaniem formy, choć czasu na treningi na skoczni nie ma. Jest za to nadzieja, że wiatr w końcu zlituje się nad skoczkami i w pełni przekonamy się, kto jest naprawdę mocny. Waldemar Stelmach