Gdy sobotnim rankiem Maciek fruwał w Sapporo jego ojciec Rafał był w uprzywilejowanej pozycji, bo ze studia TVP w Warszawie oglądał zawody, w przerwie między seriami, a także po drugiej komentował je w roli eksperta. - Jestem przeszczęśliwy! Wiem, ile to wszystko kosztowało syna - powiedział Kot senior. Mama naszego skoczka, pani Małgorzata, w towarzystwie dziadków Maćka oglądała zawody, ale nie zdążyła się rozsmakować zwycięstwem syna. Musiała ruszyć w wir wydarzeń, których w okresie ferii w Zakopanem nie brakuje. Fryzjer, zakupy, a później udzielanie kursów młodym adeptom zjeżdżania na nartach ("Wie pan, sporo się dzieje, Warszawa zaczęła ferie") - tak wyglądała jej sobota. - Serce się cieszy, dopingowaliśmy razem z dziadkami i siostrą. Fajnie, że to tak wyszło. Nareszcie praca Maćka przynosi efekty - uśmiecha się pani Małgorzata, wspominając sukces syna. Kot wygrywał już latem, triumfując w letniej Grand Prix. Teraz stanął na najwyższym stopniu podium zimowych zawodów, niezwykle prestiżowych, bo w tym roku do Japonii wybrała się cała światowa czołówka. Nikt nie odpuścił nawet w perspektywie MŚ w Lahti, by nie stracić jedynej przedolimpijskiej szansy na zapoznanie się z obiektem w Pjongczang, na którym skakać będą w środku tygodnia. Kluczową osobą w przemianie Macieja jest trener Stefan Horngacher. Gdy w ubiegłym sezonie poprzednik Austriaka Łukasz Kruczek przesuwał Kota do kadry B, o mały włos w ten sposób nie zakończył kariery utalentowanego zawodnika. Horngacher nie miał uprzedzeń do nikogo, wszyscy zaczęli z czystą kartą, a do kadry A awansowali po prostu najlepsi. - Nie ma co wracać do przeszłości, bo to były ciężkie dwa lata i podziwiam Maćka, że nie rzucił nart. Nareszcie stosunki w kadrze stały się normalne. Każdy przychodzi na trening i traktowany jest jednakowo, nieważne jakie nosi nazwisko. Trenerzy wszystkimi się jednakowo zajmują. Dzięki temu syn poczuł swoją wartość. Nikt go nie odstawia na bocznicę, tylko jest pełnoprawnym zawodnikiem - wyjaśnia Małgorzata Kot. Według niej, Maciej w nowym rozdaniu uwierzył w siebie, a dodatkowo otrzymał wsparcie od sztabu trenerskiego nie tylko w zakresie fachowych porad, ale także z przygotowaniem sprzętu. Państwo Kotowie nie należą do tego typu rodziców, w których stylu jest trzymanie dziecka na siłę przy sporcie, jak robią niektórzy, by zrealizować bardziej swoje niż pociechy ambicje. Gdy w ubiegłym sezonie trwał kryzys, nie przymuszali syna do niczego. Chcieli, aby to był w pełni jego wybór. - Z jednej strony dodawaliśmy mu otuchy, wspieraliśmy go, lecz z drugiej, zastanawialiśmy się z mężem czy jest sens to robić. Widzieliśmy, co się dzieje. Dlatego czasami wygrywało przekonanie, żeby dał sobie spokój ze skokami, zajął się doktoratem, normalnym życiem, ciekawymi planami. W pewnym momencie nie było sensu tego kontynuować. Jak by Maciek powiedział, że kończy ze sportem, to też byśmy się ucieszyli. Na szczęście wszystko potoczyło się inaczej - zwierza się pani Małgorzata. Horngacher nie tylko odbudował Kota i innych naszych kadrowiczów, ale stworzył też z nich zgraną paczkę: "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". - To jest świetne, że mamy teraz mocną drużynę i dobre skoki moich kolegów cieszą mnie nie mniej niż moje - podkreślał po drugim konkursie w Zakopanem jego zwycięzca Kamil Stoch. Właśnie on, wespół z Piotrem Żyłą i Janem Ziobrą w ostatnią sobotę pospieszyli z gratulacjami do Kota, a Piotrek z Jankiem wzięli kolegę na barki i zrobili z nim niemałą rundę. - To było bardzo miłe. Szczególnie po Piotrku było widać, że on się naprawdę cieszy, zresztą z Maćkiem od dawna się razem wspierają. Rok temu Maciej Kot nosił się z zamiarem otworzenia przewodu doktorskiego na krakowskiej AWF, której jest absolwentem. Chciał pójść w ślady m.in. Justyny Kowalczyk, która będąc czynnym zawodowym sportowcem obroniła doktorat na tej samej uczelni. Zresztą Kot już konsultował się w tej sprawie z tym samym profesorem, który prowadził przewód "Królowej Nart" - Szymonem Krasickim, a także ówczesnym rektorem krakowskiej uczelni - Adamem Klimkiem. - Poprzedni trenerzy zawsze mieli mu za zły pęd ku nauce. Twierdzili, że to go rozprasza, nie idzie w parze ze skakaniem. Dlatego syn postanowił zrobić sobie przerwę od nauki i poświęcić się sportowi - wyjaśnia Małgorzata Kot. Doktorat nie zając, nie ucieknie, a odmieniony przez ekipę Horngachera Maciej skacze, przynosząc splendor polskiemu narciarstwu i rodzinie Kotów. Dla lepszego skakania Kot odroczył nie tylko naukę, ale też swą pasję - rajdy samochodowe. Sprzedał piękne mitsubishi lancer, jak mawia mama, "żeby go nie kusiło". - Jako kobieta jestem temu przeciwna, bo się boję rajdowych wyczynów, ale rozumiem to, że Maciek musi mieć odskocznię. Przez cały rok, dzień w dzień, nie może myśleć wyłącznie o skokach. Myśli o starcie w Memoriale Kuliga, w Wieliczce i nie wolno mu tego zabronić. Niech odreaguje - mówi wyrozumiała Małgorzata Kot, choć jej z rajdami nie jest po drodze. Za dziewięć dni zaczynają się mistrzostwa świata w Lahti. Maciej Kot rozbudził przed nimi apetyty, w wypadku Kamila Stocha one były już dawno rozbudzone. - Bardzo nas cieszą sukcesy Maćka i całej drużyny. Tyle pracy to kosztowało, niech wreszcie Polacy wygrywają. Dlaczego ciągle na topie mają być inne nacje. To jest miłe, bo dotychczas patrzyliśmy tylko jak się cieszy Słoweńcy, czy Austriacy. Teraz przyszła pora na radość Polaków. - Niech świat posłucha trochę Mazurka Dąbrowskiego i piękne jest też to, że naszych kibiców nie brakują pod skoczniami na całym świecie, nawet w Sapporo. To miłe, fajne, że chłopaki nie są tam sami - uważa mama skoczka. Stefan Horngacher potrafi z każdego zawodnika wydobyć to, co najlepsze. Ważne jest też to, że dobrze ustawiony jest cały sztab - każdy jego członek dokładnie wie, co ma robić. Dawniej to było ustawione, ale tylko na papierze. W tej chwili tak jest, że kto tylko chce i solidnie trenuje, to otrzymuje szansę, niezależnie od nazwiska - chwali nowe porządki w kadrze skoczków pani Małgorzata. Maciej Kot ma 26 lat i już 11 lat temu, podczas Pucharu Świata w Zakopanem zdobył pierwsze punkty w PŚ. W 2009 r. został wicemistrzem świata juniorów i nikt nie miał wątpliwości, że jest wielkim talentem. Długo nie był w stanie ustabilizować formy. W 2014 r. zakończył sezon na 17. miejscu, by rok później być dopiero na 65. pozycji. Dopiero pod skrzydłami Horngachera zaczął skakać, niczym rozgrzany mobilizującym go okrzykiem wodzirejów PŚ w Wiśle i Zakopanem: "Pazury do góry!". Po raz pierwszy na podium PŚ stanął 11 grudnia ubiegłego roku w Lillehammer, zajmując drugie miejsce. Pierwszego triumfu doczekał się w minioną sobotę, na Okurayamie. Michał Białoński