W teorii w pierwszej serii nasz skoczek miał najlepsze warunki, co pozwoliło mu polecieć na 130 m, za to w drugiej wylądował na zaledwie 116 m, z kolei borykając się z najgorszymi. - - Tak bywa, choć jest mi ciężko ocenić to obiektywnie. W pierwszej serii, na moje czucie, wcale nie było huraganu pod narty, a mnie mocno "zminusowało". W drugiej serii może i były najgorsze, ale w minusikach to nie wróciło, dlatego może nie będę się wgłębiał w kwestię warunków - powiedział Orzeł z Nowego Targu. W każdym razie w tym, co zgotował mu los, znalazł małe pocieszenie. - Na to nie miałem wpływu, ciężko do tego odnieść się z radością, ale też nie muszę się złościć, bo nie miałem na to wpływu. Dziś miałem trochę słabszy występ, ale pracuję dalej, bo nadal wierzę w siebie - zapowiedział Kubacki. Poproszony o precyzyjniejszą ocenę obu skoków, wyraził zastrzeżenia do siebie. - W pierwszej serii oddałem bardzo fajny skok, co potwierdził trener. Z kolei w drugiej było trochę "późno" przy cięższych warunkach, więc brakło mi po prostu odległości - przyznał reprezentant Polski. Kubacki zapewnia, że mimo wysokich notowań, nie obciąża się presją wyniku. - Nie nakładałem na siebie takich oczekiwań, tylko takie, jak mają wyglądać moje skoki. Tego będę się dalej trzymał. Na takie nastawienie trzeba ciężko pracować, to nie jest łatwe. Takie myśli mogą tylko przeszkadzać, dlatego trzeba robić swoje - wyznał. Na koniec Orzeł Stefana Horngachera przyznał, że dotarła do niego wrzawa po pierwszym skoku Ryoyu Kobayashiego. - Słyszałem wrzawę i to, jaka to była odległość. Tak się wydawało, że Japończyk "pozamiatał" - powiedział Kubacki, który jako jedyny pokonał Kobayashiego na TCS w kwalifikacjach przed turniejem w Ga-Pa. - Dla mnie to dobry prognostyk, by pracować nadal - zapewnił. Art