Poniedziałkowy jubilat nie czekał na prezenty, tylko dzień później wziął sprawy w swoje ręce i sam sprawił sobie niezapomniany upominek. Po dwukrotnie zajmowanych trzecich miejscach w Oberstdorfie oraz w Willingen, we wtorek przyszła kolej na drugą lokatę na skoczni w Lillehammer. Tym samym 28-latek z Nowego Targu powetował sobie niepowodzenie z Oslo, gdy kompletnie zepsuł drugi skok konkursowy, nie radząc sobie w niełatwych warunkach. W Lillehammer Kubacki ustąpił tylko Kamilowi Stochowi, który prezentuje poziom, niedościgniony przez pozostałych rywali. Zawodnik klubu Wisła Zakopane sam ma świadomość, że nie była to zwykła przegrana walka o pierwsze miejsce, bo mistrz z Zębu wygrał z zapasem 27,7 pkt. Jego przewaga w "generalce" Raw Air nad drugim Robertem Johanssonem wzrosła z 23,5 pkt do 56,2 pkt. "Co prawda Kamil nas mocno ‘złotał’ w tych zawodach, bo jego przewaga była naprawdę potworna, ale ja się bardzo cieszę, ponieważ oddałem dobre skoki. A to, że Kamil skakał w troszeczkę innej lidze, to już jest inna kwestia. Kamil to może nie tyle skacze w innej lidze, co na kodach" - uśmiechnął się Kubacki w rozmowie z reporterem TVP Sport. Rywalizacja w Skandynawii potrwa do końca tygodnia, a sezon tradycyjnie będą wieńczyły zmagania na mamuciej skoczni w Planicy. Kubacki z dużą życzliwością przypomina kibicom Stocha i samemu Kamilowi, by do końca miał się na baczności. "Ja był uspokajał, bo na "mamucie" bardzo dużo można odrobić i równie dużo stracić. Nie żebym Kamilowi coś zarzucał, ale to jest sport i tutaj przedwczesne wieszanie medali nigdy nikomu nie wyszło na dobre. Cieszyć trzeba się na końcu" - przypomina wszystkim skoczek przed kamerą telewizji. AG