Polacy słabo zaczęli konkurs, bo po skoku Piotra Żyła zajmowali dopiero szóste miejsce. Jeszcze słabiej spisał się Dawid Kubacki, ale później nasze Orły przystąpiły do odrabiania strat. Ogromna w tym zasługa Macieja Kota, który spisał się fantastycznie w obu seriach konkursu. W pierwszej reprezentant Polski skoczył 240 metrów, co nigdy wcześniej nie udało się żadnemu naszemu zawodnikowi na mamuciej skoczni w Planicy. W finale drużynowy mistrz świata z Lahti dołożył jeszcze jeden metr (241 m). Gdy wydawało się, że Kot wywiezie rekord Polaków z Planicy, a Kraft na długo zapewni sobie absolutny rekord Letalnicy po locie na 251 m, cudownie na rekord Austriaka odpowiedział Stoch. Wicelider Pucharu Świata oddał jeszcze znakomitszy skok, lądując pół metra dalej (251,5 m) i uszczęśliwiony wpadł w objęcia naszej drużyny. "Nie była to łatwa sytuacja, bo słyszałem, że po skoku Stefana była euforia. Wiedziałem, że czeka mnie trudne zadania, walka z samym sobą i myślami" - tłumaczył Stoch, a następnie analizował: "Jak wyszedłem z progu, to nie do końca wiedziałem, że to będzie tak dobry lot. Ale zacisnąłem zęby i zaczęło mnie coraz wyżej wznosić. Zrozumiałem, że to taki "fest" skok" - dodał. O klasie naszego mistrza świadczy też fakt, gdy przyznał, że lądowanie nie było "czyste" i nie uniknął podparcia. "Trochę zahaczyłem tyłkiem, ale przy takiej odległości, gdy spada się z tak wysoka przy prędkości ponad 140 km/h, trudno utrzymać się na nogach" - tłumaczył dwukrotny mistrz olimpijski. Powrót Polaków do gry był imponujący! Po pierwszej grupie "Biało-czerwoni" zajmowali szóste miejsce, ale ostatecznie wskoczyli na najniższy stopień podium! Wygrali Norwegowie, przed Niemcami. Co ważne, "Biało-czerwoni" są już pewni triumfu w Pucharze Narodów, po raz pierwszy w historii. AG