Rekord skoczni Macieja Kota, który Polak ustanowił w ubiegłorocznym konkursie w Sapporo, wynosił do sobotnich zawodów 144 metry. Chociaż jeszcze tego samego dnia wyrównał go Stefan Kraft, w pierwszym konkursie tegorocznej edycji Pucharu Świata na wyspie Hokakaido, żaden skoczek długo nie zbliżał się do jego granicy. Do czasu. Szósty po pierwszej serii, a do tego borykający się z przeziębieniem Kamil Stoch zasiadł na belce i pofrunął dalej, niż on sam i trener Horngacher mogli się spodziewać. Reprezentant Polski osiągnął odległość 148,5 metra, ustał próbę i tym samym pobił rekord skoczni o 4,5 metra, który rok wcześniej ustanowił jego kolega z kadry. Wynik Stocha na Okurayamie wydaje się być tak wyśrubowany, że ciężko będzie usunąć nazwisko Polaka, który się pod nim podpisał. Historia zatoczyła koło, bowiem pierwszym rekordzistą obiektu o punkcie K zlokalizowanym na 123. metrze był nie kto inny, jak Wojciech Fortuna. Podczas złotego skoku w 1972 roku na igrzyskach olimpijskich, Fortuna skoczył 111 metrów i aż 12 lat dzierżył rekord japońskiego obiektu w swoich rękach. Polakiem, który odzyskał najlepszy wynik uzyskany na skoczni w Sapporo był nie kto inny, jak Kamil Stoch. W 2015 po raz pierwszy zapisał się na liście szczęśliwców. Skoczył wtedy 140 metrów. Od 2014 roku skoczkowie stale wymieniają się rekordami skoczni HS137. Przed rokiem w Sapporo swoje pierwsze zwycięstwo w karierze zanotował Maciej Kot. Nie ma jednak mocy na Stocha, który wyrwał swojemu koledze z kadry rekord już rok później, robiąc to w dodatku w fenomenalny sposób. AB