Kamil Stoch znów oczarował świat skoków, tym razem nieprawdopodobnym rekordem skoczni w Sapporo. Nasz mistrz wylądował na 148,5 m. Nie przeszkodziła mu nawet choroba, która dopadła go w drodze do Japonii.
Pierwszy z dwóch konkursów indywidualnych Pucharu Świata w Sapporo Stoch zakończył na drugim miejscu. Triumfował Austriak Stefan Kraft, który w obu seriach lądował bliżej od Polaka.
Mocno przeziębiony polski skoczek pierwszą serię zakończył na szóstej pozycji. W drugiej dobrze trafił w próg, co nie zawsze mu się udaje, a potem perfekcyjnie wykorzystał warunki wietrzne i odfrunął.
Stoch bez wielkich problemów wylądował na nieprawdopodobnej odległości 148,5 m. Dla mniej doświadczonych zawodników tak długi lot mógłby zakończyć się przykrym upadkiem.
- To były zwariowane zawody - mówił po konkursie Orzeł z Zębu w rozmowie z TVP Sport.
Stoch przyznał, że czuje się już nieco lepiej, ale wciąż jest osłabiony. Co ciekawe, przeziębienie pomaga skoczkowi w problemach z aklimatyzacją w Japonii. - Wieczorami jestem już tak wymęczony, że po prostu kładę się i śpię do rana - powiedział.
Choroba zmusiła zawodnika do odpuszczenia serii treningowej w piątek i sobotniej serii próbnej. Jak się okazało, ta decyzja była strzałem w dziesiątkę. W konkursie Stoch potwierdził najwyższą klasę, bijąc rekord skoczni w drugiej serii.
- Z mojej perspektywy ten skok był super, zwłaszcza na progu. A potem warunki były bardzo korzystne, miałem bardzo mocny wiatr pod narty i aż czułem, że mnie "rozrywa" na sam koniec - opowiadał nasz zawodnik.
- Ciśnienia było bardzo dużo. Ale pomimo tego udało mi się dobrze dojść do lądowania i z tego jestem zadowolony także. Nogi są całe, chociaż trochę mi się trzęsą. Ale to wynika z tego, że włożyłem tyle energii, ile miałem w te dwa skoki - zaznaczył Stoch.
O 2 w nocy czasu polskiego w Sapporo odbędzie się kolejny konkurs Pucharu Świata, poprzedzony kwalifikacjami.
WS