22-letni Ryoyu Kobayashi zalicza sezon życia i w tegorocznym Pucharze Świata nie prześcignie go już nikt. Jego triumf nie jest przesądzony, wciąż może stracić Kryształową Kulę, ale by się tak stało, musiałby chyba wycofać się z rywalizacji do końca sezonu. I mieć wielkiego pecha, bo drugi w stawce Kamil Stoch traci do niego aż 475 punktów, a do wzięcia jest ich już tylko 600. Stoch powinien wygrywać do końca zmagań, a Kobayashi kończyć zawody bez punktów (albo w ogóle nie startować). A taki scenariusz jest - patrząc na to, jak przebiega obecny sezon - w zasadzie niemożliwy. Japończyk na początku lutego miał nad Kamilem Stochem 489 punktów przewagi (do wzięcia było jeszcze 1200) i akurat zaliczał słabszy moment w obecnym sezonie. Nie błyszczał w domowych konkursach w Sapporo (piąte i trzecie miejsce), a wcześniej był siódmy w Predazzo i Zakopanem. Nie zaczął też dobrze lotów w Oberstdorfie, gdzie był w pierwszych zawodach dopiero 14. Gdy rywale zobaczyli światełko w tunelu i szansę pościgu za liderem, Kobayashi dzień później wygrał zawody w cuglach. A w kolejnych był dziewiąty, czyli wrócił do wspaniałej praktyki z obecnego cyklu. Z dziesiątki PŚ wypadł tylko raz - we wspomnianym Oberstdorfie - pozostałe konkursy zawsze kończył w czubie. W trzech ostatnich zawsze był na podium (Lathi, Willingien) i w ten sposób rozstrzygnął losy Pucharu Świata. W niedzielę wygrał w sposób bezapelacyjny, oddał dwa najdłuższe skoki (146 i 144 metry) i z ogromną przewagą pokonał drugiego Niemca Markusa Eisenbichlera. Na trzecim stopniu podium stanął Piotr Żyła, a Kamil Stoch był siódmy. Kobayashi zwyciężył również w generalnej klasyfikacji turnieju Willingen Five i w zasadzie wziął Kryształową Kulę. Do końcowego triumfu brakuje mu co prawda 125 punktów, ale patrząc na jego formę trudno spodziewać się, by miało stać się coś złego i by nie udało się 22-latkowi dozbierać brakującej sumy w sześciu zawodach. Do końca rywalizacji pozostał cykl Raw Air (Oslo, Lillehammer, Trondheim i Vikersund) oraz loty narciarskie w Planicy. W Słowenii Kobayashi jako pierwszy w historii Japończyk i pierwszy w dziejach zawodnik spoza Azji sięgnie po Kryształową Kulę za końcowe zwycięstwo w Pucharze Świata. Do tej pory najbliżej tego wyczynu był jego rodak, Kazuyoshi Funaki, który PŚ kończył drugi w 1998 roku. Do triumfatora Primoza Peterki zabrakło mu wówczas raptem 19 punktów. Obecny sezon był w ogóle popisem Ryoyu Kobayashiego, który wygrał do tej pory łącznie 11 konkursów, a łącznie w 16. stawał na podium Pucharu Świata. Co ciekawe, pierwsze punkty w elicie skoczek z Hachimantai wywalczył 24 stycznia 2016 roku na Wielkiej Krokwi. Zajął wówczas świetne siódme miejsce. Nikt nie spodziewał się, że młokos tak szybko okrzepnie i zacznie skakać bardzo daleko. I przede wszystkim regularnie. Wielu wieszczyło mu załamanie formy po Turnieju Czterech Skoczni, który wygrał z kompletem zwycięstw jako trzeci w historii (po Kamilu Stochu i Svenie Hannawaldzie). Kobayashi cały czas skacze bardzo daleko, choć rywale - przede wszystkim Kamil Stoch i Stefan Kraft - zbliżyli się do lidera PŚ i już potrafią z nim wygrać. Na początku sezonu nie było o tym w ogóle mowy, Samuraj wygrał na przełomie 2018 i 2019 roku sześć zawodów pod rząd. Kobayashi do tej pory nie uchodził za wielki talent. Miał na koncie dwa brązowe medale MŚ juniorów (Rasnov 2016), poprzednie sezony PŚ kończył na 42. i 22. pozycji. Teraz będzie pierwszy. I będzie faworytem do złota MŚ w Seefeld. W Austrii ma pokrzyżować plany Stefana Krafta - który zamierza wygrać u siebie i obronić złote medale wywalczone przed dwoma laty w Lahti. Kamil Stoch będzie chciał obu rywali zdystansować i wywalczyć swoje trzecie złoto MŚ w karierze. Na razie wciąż szuka optymalnej formy i nie traci poczucia humoru. Kris