W niedzielę na austriackim obiekcie w Tauplitz/Bad Mitterndorf skoczkowie narciarscy rywalizowali w drugim konkursie lotów narciarskim w tym sezonie. O ile pierwsza seria przebiegała bez większych problemów, o tyle druga część okazała się zmorą dla zawodników przez trudne warunki wietrzne. W pierwszym skoku Kamil Stoch skoczył 232 m i uplasował się na czwartej pozycji. To dawało mu nadzieję na realny awans do najlepszej trójki w finale. W drugiej serii ostatni zawodnicy skakali jednak w warunkach, w których nie mieli możliwości oddawać dalekich prób. Na trzech skoczków przed zakończeniem konkursu organizatorzy podjęli decyzje o zakończeniu zawodów i anulowaniu wyników 27 skoczków, którzy zdążyli już oddać drugi skok. Była to optymistyczna decyzja szczególnie dla Stocha. Podopieczny Michala Doleżala w finale doleciał zaledwie do 159. Metra i spadł na koniec trzeciej dziesiątki. Po zejściu z zeskoku rzucił do kamery: "no i co panie Borku", z pretensjami do Borka Sedlaka. - Bardziej chodziło mi o to, co teraz zrobią sędziowie. Nie chcę tu spekulować, bo sędziowanie to trudna robota i też nie mają łatwo. Od rana dzisiaj kręciło i po pierwszej serii można było już powiedzieć, że to koniec. I tak wygrał najlepszy - skomentował Stoch na antenie TVP Sport. Czwarta lokata i zawirowania w drugiej części rywalizacji mimo wszystko nie nastroiły Polaka negatywnie przed kolejnymi zawodami. - Zdecydowanie wyjadę stąd w bardziej pozytywnym nastroju niż kiedyś. Pomimo tego, że warunki były kiepskie, trochę mi dzisiaj brakowało, a klepnięcie w bulę też nie jest fajne - dodał reprezentant Polski. Wielu twierdzi, że Stoch ma w tym sezonie pecha do warunków, w których przychodzi mu oddawać skoki. Sam skoczek nie chce wszystkiego rozpatrywać w kategorii szczęścia, czy pecha. - Nie można tak mówić, bo w pierwszej serii miałem dobrej warunki, więc wyszedłem na zero - zażartował mistrz olimpijski. AB