Jeszcze w niedzielę, po triumfie podczas Pucharu Świata w Zakopanem, pytany o wyjazd na dalekie i uciążliwe konkursy do Azji, Kamil Stoch odpowiedział: - To bardziej pytanie do sztabu szkoleniowego niż do mnie. On układa plan, który ja realizuję. Później dodał, że skoro skoki sprawiają mu taką frajdę, jak obecnie, to może jechać nawet na koniec świata. I tak skakać, skakać, ciesząc w ten sposób siebie i całą Polskę. Ostatecznie sprawę wyjaśnił prezes Tajner. - Rozmawiałem o tym z trenerem Horngacherem, zresztą sam postąpiłbym tak samo. Nie ma potrzeby oszczędzania zawodników, rezygnowania z części startów. Z prostej przyczyny: wszyscy są w zwyżkującej formie sportowej, ciągle się poprawiają i w takich sytuacjach wystawia się zawodników do startów, do rywalizacji, a wyłącza, gdy coś się zaciera i należy coś poprawić. Dlatego jadą do Azji - tłumaczy prezes PZN-u. - W wypadku Pjongczang ważne jest poznanie skoczni, ale również okolicy, miejsca, w którym będą mieszkać na przyszłorocznych igrzyskach - dodaje. W najbliższy weekend skoczków czeka wyprawa do Willingen, później będą konkursy Pucharu Świata na mamuciej skoczni w Oberstdorfie, po których nastąpi azjatycki serial z Sapporo i Pojongczang, czyli miejsce, w którym za rok będą rozgrywane igrzyska olimpijskie. Szef związku narciarskiego uchylił rąbka tajemnicy odnośnie kulis niedzielnego konkursu, tego co działo się na trybunie VIP, gdzie Tajner oglądał zakopiański Puchar Świata w towarzystwie prezydenckiej pary Andrzej Duda - Agata Kornhauser-Duda. Okazuje się, że nikt nie stracił tam wiary w sukces Kamila, mimo że po I serii był dopiero szósty. - Analizowaliśmy pierwszą serię i ta różnica nie była duża, do odrobienia przez wszystkich naszych zawodników. Kibicowaliśmy w ten sposób, że gdy nasi zawodnicy jechali jeden po drugim, od dziewiątego do szóstego miejsca, po skoku każdego z nich kibicowaliśmy jak po strzeleniu gola, gromkim "Jeeest!". Natomiast potem nastąpiło pięciu zawodników zagranicznych i kibicowaliśmy już odwrotnie: "Nie ma! Nie ma!". I faktycznie, do samego końca nikt Stocha nie przeskoczył - uśmiecha się Apoloniusz Tajner. Choć mistrz Kamil jest niedościgniony ostatnio dla wszystkich i staje się punktem odniesienia dla całego świata, szef związku uważa, że naszego skoczka stać na jeszcze więcej! - Kamil ciągle spóźnia skoki, ale tych spóźnionych prób jest coraz mniej. Zanosi się na to, że już niedługo pojawi się powtarzalność i skok w skok będzie trafiony. Wtedy Kamil będzie całkiem nie do pokonania, bo w tym sezonie nie widać zawodnika, który mógłby go pokonać w równej walce na umiejętności. Tylko ten jeden, jedyny błąd - spóźnienie skoku, otwiera szansę rywalom, ale jak Stoch trafia z odbiciem, to jest poza zasięgiem - tłumaczy prezes, który przez długie lata był trenerem. Michał Białoński