"Zmiany w przepisach są kosmetyczne, ponieważ w FIS panuje taka zasada, że tych znaczących nie wprowadza się w sezonie olimpijskim. Robienie rewolucji w momencie, gdy część skoczków walczy jeszcze o zwiększenie kwoty narodowej na igrzyska w Pjongczangu byłaby zdecydowanie niewskazana. Zdajemy sobie bowiem sprawę z tego, że każda ingerencja m.in. w sprzęt zmusza sportowca do skupienia się na jej wdrożeniu, zakłócając w większym czy mniejszym stopniu np. cykl treningowy" - powiedziała Baczkowska. Przypomniała, że większość modyfikacji była już testowana w lecie, a następnie zatwierdzona podczas październikowej konferencji Komitetu Skoków FIS w Austrii. "W kombinezonie dotyczy to m.in. tolerancji paska nad biodrami z dwóch do zera centymetrów. Pasek, uszyty z nieelastycznego materiału, musi się znajdować bezpośrednio nad kością biodrową i ma zapobiegać możliwości ściągania kombinezonu w dół, czyli obniżenia krocza, a co za tym idzie niedopuszczalnego przepisami FIS zwiększenia powierzchni nośnej tej części ubrania" - tłumaczyła. Kolejne reguły uściślają parametry bielizny. "Do tej pory dopuszczona była jednoczęściowa, od nowego sezonu muszą to być: koszulka z rękawami sięgającymi maksymalnie do łokcia oraz spodenki kończące się przed kolanem. Musi być wykonana z jednolitego, elastycznego materiału o grubości - tu bez zmian - do 3 mm, natomiast na szwach zwiększona została z 3 do 5 mm. Bielizna może być wyposażona w zamek, pod warunkiem jednak, że przebiega on z przodu centralnie na środku. Obowiązkowo ekler musi być tylko wtedy, gdy zawodnik skacze z ochraniaczem na plecy, który wszywany jest w specjalną wewnętrzną kieszonkę ubranka. Jeżeli jednak jest ona umiejscowiona na zewnątrz - suwak nie jest obligatoryjny" - wyliczała. Uszczegółowiono punkt dotyczący damskiego kombinezonu. "Chodzi tu o cztery części, które znajdują się pod pachą i sięgają ud. Ich minimalna szerokość na wysokości talii musi mieć 5 cm" - dodała. FIS zrezygnował natomiast w tym sezonie z obowiązujących do tej pory plombowań kombinezonów. "Plombę zakładano po testach przepuszczalności powietrza. Nie dawało to jednak gwarancji, że w trakcie konkursu będzie ona zgodna z przepisami" - uzasadniła decyzję Baczkowska. Zapytana, dlaczego dokonuje się tak drobiazgowo określonych zmian, Baczkowska odparła, że ujednolicenie przepisów ma m.in. na celu zminimalizowanie różnic w wyposażeniu ekip. "Oczywiście trudno tu przeliczać te milimetry na metry w odległości oddanego skoku, ale każde rozwiązanie powodujące odsunięcie kombinezonu od ciała sprawia, że zwiększa się jego powierzchnia nośna. Jeżeli nie ma ściśle wyliczonych ograniczeń, pojawia się natychmiast duże pole manewru, bo - jak to się mówi - jeżeli coś nie jest zakazane, to jest dozwolone" - podkreśliła. Zdecydowanie większa zmiana w przepisach dotyczy systemu kwalifikacji. "To rozwiązanie, czyli obowiązek oddania skoków przez dawniej zakwalifikowywaną z automatu pierwszą dziesiątkę klasyfikacji generalnej PŚ, wprowadziliśmy już latem. Z naszego punktu widzenia testy się sprawdziły, więc w Zurychu podjęta została decyzja, że ten przepis podtrzymujemy" - wspomniała. Jej zdaniem bardzo ważną kwestią jest przepis modyfikujący tzw. rozmiar skoczni. Tu głównym powodem zmian była kwestia bezpieczeństwa zawodników. "Analizy kątów nachylenia zeskoku dokonał Miran Tepes, zastępca dyrektora PŚ Waltera Hofera. Wynikało z niej, że na wielu obiektach punkt HS (ang. hill size) jest usytuowany zbyt nisko, co powodowało, że skoczkowie lądowali już niemal na wypłaszczeniu. Tu ogromne przeciążenia często powodowały urazy i kontuzje - również na treningach" - zaznaczyła. Po zmianie przepisów HS skoczni normalnej znajduje się na 32. stopniu nachylenia zeskoku, dużej - na 31., a na obiektach do lotów narciarskich na 28. "Te standardy bezpiecznego wykończenia skoku zostały ujednolicone. Do tej pory zasada była taka, że do komputera wprowadzało się parametry konkretnego obiektu i specjalny program sam obliczał tzw. HS, np. w Ałmatach skocznia normalna miała HS na 106. metrze, teraz obowiązywać będzie na setnym" - nadmieniła. Baczkowska dodała, że realizacją tego zapisu zajął się odpowiedni podkomitet FIS, bowiem trzeba było zweryfikować certyfikaty i rozesłać je do właścicieli obiektów, aby mogli dokonać niezbędnych poprawek. "Zimą jest to oczywiście łatwe, bo wystarczy na zeskoku namalować linię określającą HS bezpośrednio na śniegu. W lecie natomiast to trudniejsze zadanie, ponieważ należy przenieść na wyznaczone miejsce kolorowe fragmenty igielitu" - wyjaśniła. Delegatka FIS przypomniała, że ocenianie zawodników przez sędziów jest proste, gdy osiągają oni odległości pomiędzy punktami konstrukcyjnym (K), który jest usytuowany wyżej, a niżej ulokowanym (HS) określającym rozmiar obiektu. Natomiast wszystkie próby poza HS powodują, że jury musi podjąć decyzję, czy konkurs kontynuować z tej samej belki najazdowej, czy obniżyć rozbieg zapobiegając niebezpiecznym sytuacjom. Poza kwestią bezpieczeństwa jest też możliwość uzyskiwania wyższej oceny za styl skoku. "Wykonanie telemarku jest zdecydowanie łatwiejsze, gdy lot kończy się na bardziej stromej części zeskoku, a nie na wypłaszczeniu" - zauważyła. Nowością tego sezonu będą także drużynowe konkursy skoków kobiet. "Po raz pierwszy w PŚ dwukrotnie przeprowadzona zostanie taka rywalizacja - w niemieckim Hinterzarten (16-17 grudnia) i japońskim Zao (19-20 stycznia). Do tej pory nie było tych zawodów w kalendarzu FIS z różnych powodów, chociażby dlatego, że zawodniczki muszą reprezentować na tyle równą formę, aby z każdego kraju mogły wystartować cztery reprezentantki. Parę lat temu była propozycja trójek, ale ten pomysł upadł. Na dziś natomiast poziom damskich skoków jest na tyle wysoki, że na starcie spodziewamy się nawet 12 ekip" - podsumowała Baczkowska. Nowy sezon PŚ mężczyzn rozpocznie się w weekend w Wiśle, a kobiety przystąpią do rywalizacji dwa tygodnie później w norweskim Lillehammer.