"Nagle jestem dalej w grze i nie liczy się dzisiejszy wynik, lecz fakt, że mogę skakać" - powiedział. Po konkursie gratulowała mu matka, obecna w Wiśle. "Popłakałam się, ponieważ Daniel Andre był przez ostatni rok tak załamany, że zaczynał wpadać w psychiczną dziurę. Przeżywał, że jest ciągle chory, kontuzjowany i nie może trenować z grupą" - powiedziała Trude Tande na antenie kanału telewizji NRK transmitującego zawody. U skoczka wykryto w maju ubiegłego roku syndrom Stevea-Johnsona, chorobę z pogranicza immunologii i dermatologii i był w tak złym stanie, że wręcz bał się o swoje życie. W lutym w Lahti odniósł kontuzję kolana, która wyeliminowała go z mistrzostw świata w Seefeld. Kiedy już doszedł do zdrowia, w sierpniu, podczas przygotowań w Courcheval, ponownie uszkodził to samo kolano i nie mógł trenować przez sześć tygodni. Później przeszedł ciężką grypę. "To, że w ogóle pojawiłem się w Wiśle, to rodzaj cudu. Lecąc tu w najśmielszych marzeniach nie liczyłem, że będę walczył o podium. Chciałem po prostu zacząć ponownie skakać, lecz ten konkurs pozostanie dla mnie na zawsze niezapomniany, jako osobisty come back. Tu, w Polsce, powróciła mi cała energia psychiczna, tak silna, że już czekam na kolejny konkurs" - powiedział Norweg. Trener reprezentacji Norwegii Alexander Stoeckl skomentował, że jest to wielki sukces osobisty jego podopiecznego. "Podczas przygotowań do sezonu oddał bardzo mało skoków, był cały czas podłamany, lecz pracowaliśmy regularnie z psychologami i ten wielki powrót jest efektem pracy zespołowej" - ocenił. Tande zdobył w karierze trzy złote medale mistrzostw świata w lotach narciarskich, indywidualnie w Kulm w 2016 roku oraz dwa lata później w Oberstdorfie indywidualnie i drużynowo. Podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Pjongczangu zdobył złoty medal drużynowo. Zbigniew Kuczyński