Przez niezrozumiałe decyzje obraził się na skoki, a wygrywał z Małyszem
Miał 18 lat, kiedy debiutował w Pucharze Świata w skokach narciarskich. Potrafił wygrywać z samym Adamem Małyszem. Jego karierę zniszczyły niezrozumiałe decyzje. Przez to całkowicie obraził się na skoki. Rzucił sport i pracował przy produkcji tic taców. Teraz jest policjantem. To Marek Gwóźdź.

W skokach Marek Gwóźdź był zakochany od dziecka. Początkowo skakał na takich ulepionych ze śniegu. Tak przechodził na coraz większe górki. W końcu trafił do BBTS Włókniarz Bielsko-Biała. To klub, z którego wywodził się m.in. Piotr Fijas.
Zresztą nasz doskonały przed laty skoczek, a obecnie emerytowany trener, nawet pomógł Gwoździowi wnosić narty na skoczni Biła.
Miał papiery na dobrego skoczka
Z grona wielu dzieciaków została tylko garstka przyszłych skoczków. Gwóźdź był jednak na tyle dobry, że w latach 90. trafił do polskiej kadry. Tam był prowadzony przez Czecha Pavla Mikeskę i dobrze już mu znanego Fijasa.
Miał talent, a najlepiej świadczy o tym choćby to, że potrafił wygrywać z samym Adamem Małyszem. Tak było choćby w styczniu 1995 roku, kiedy w zawodach Pucharu Kontynentalnego w Zakopanem 17-latek zajął dziesiąte miejsce. Zaraz za jego plecami znalazł się właśnie Małysz, a najlepszym z Polaków był Wojciech Skupień, który zajął siódme miejsce.
Dwa miesiące później Gwóźdź był 56. w mistrzostwach świata juniorów w Gaellivare. Razem z: Adamem Małyszem, Aleksandrem Bojdą i Mirosławem Grzybowski, zajął też 10. miejsce w rywalizacji drużynowej. Tam dziesiąty był wówczas Małysz. W nagrodę wiślanin pojechał na MŚ w narciarstwie klasycznym do Thundar Bay, gdzie też zajął dziesiąte miejsce, ale już w gronie seniorów. Od tego momentu zaczęła się wspinaczka na szczyt "Orła z Wisły".
Sam Gwóźdź też nabierał rozpędu. Kolejny sezon rozpoczął w Pucharze Świata. Pierwsze konkursy nie poszły po jego myśli, ale w połowie grudnia w Chamonix zdobył swoje pierwsze i - jak się potem okazało - jedyne punkty PŚ. Zajął wtedy 25. miejsce. Niewiele lepiej spisał się wówczas Małysz, który był 21. Za Gwoździem były jednak takie sławy jak: Kazuyoshi Funaki, Stefan Horngacher, Espen Bredesen, Andreas Goldberger, Tommy Ingebrigtsen, Sven Hannawald, czy Andreas Widhoelzl. Wydawało się zatem, że mamy kolejnego zawodnika, który może zacząć coś znaczyć w skokach narciarskich.
Jako nastolatek miałem naprawdę niezłe wyniki i fajnie to wyglądało. To były jednak zupełnie inne czasy. Teraz w skokach jest większy prestiż, przez co zawodnikom jest nieco łatwiej, bo mają sponsorów i nie muszą się martwić o środki, jak my wówczas. Skoki strasznie się rozwinęły w ostatnich 30 latach
- Kiedyś jednak skoki były ciekawsze. Oglądało się je z zachwytem. Teraz nie zawsze wygrywa ten, kto najdalej skoczy - dodał.
Sezon 1995/1996 był jedynym pełnym w Pucharze Świata w wykonaniu Gwoździa. Potem to już były tylko epizody. W 1996 roku wystąpił też jednak w mistrzostwach świata w lotach narciarskich na Kulm, zajmując 43. miejsce.
- To był pierwszy wyjazd polskiej kadry na mamuta po wielu latach. Skoki tam, to było niesamowite przeżycie. Z chęcią bym to powtórzył - rozmarzył się Gwóźdź.
Niezrozumiałe decyzje i koniec kariery. Obraził się na skoki
Najlepszy okres dla niego to były lata 1994-1997. Wtedy jeszcze potrafił - od czasu do czasu - przyzwoicie skoczyć w Pucharze Kontynentalnym. Karierę zakończył w 1999 roku. W wieku zaledwie 22 lat.
Wszystkie jego problemy zaczęły się wraz z przejście z BBTS Bielsko-Biała do WKS Zakopane. Zgłosił się na ochotnika do wojska. W wojskowym klubie miał przejść tylko krótkie przeszkolenie w jednostce.
W wojsku miałem zostać tylko do przysięgi. Ostatecznie byłem w nim pół roku. I w tym czasie miałem przerwę od skoków. Udało się odbudować formę i nawet zdobyłem w 1999 roku brązowy medal mistrzostw Polski, a także złoty w drużynie. Znowu jednak przez nieporozumienia między wojskiem a cywilnym zarządem WKS Zakopane okazało się, że nie przedłużono ze mną kontraktu. Trzeba było zatem kończyć, bo bielski BBTS był wówczas na skraju bankructwa. A wystarczyło tylko jedno słowo działacza i mogłem dalej skakać
- To był czas, kiedy były duże animozje pomiędzy działaczami z Beskidów i tymi z Tatr. Finalnie najbardziej cierpiał na tym zawodnik. Po latach dowiedziałem się, że moja dalsza kariera zależała tylko od kiwnięcia palcem przez jednego z działaczy w Zakopanem - dodał.
Od razu po tym wszystkim spakował rzeczy i wyjechał na rok do Kanady.
- Przez dziesięć lat w ogóle nie miałem ochoty patrzeć na skoki. Nie chciałem mieć styczności z tymi ludźmi. Taki byłem zły - przyznał.
Po powrocie z Kanady przez jakiś czas pracował w Irlandii.
- Pracowałem przy produkcji tic taców w firmie Ferrero. Miałem też epizod w firmie włókienniczej w Bielsku-Białej. Tak się poniewierałem. Zmarnowałem kilka lat, ale tak czasami jest się człowiek zamknie w sobie - opowiadał.
Strzeże bezpieczeństwa na stokach i jeziorach
Teraz Gwóźdź pracuje w policji. Trafił do niej dopiero w 2015 roku, a zatem w wieku 38 lat. Jest sierżantem sztabowym w Samodzielnym Pododdziale Prewencji Policji w Bielsku-Białej.
- Ktoś się dowiedział, że trenowałem kiedyś skoki. I rzucono mnie do plutonu, gdzie korzystam z zimy, jeżdżąc po stokach w Szczyrku. To jest na zasadzie ochrony prewencyjnej. Latem z kolei pływamy na Jeziorze Żywieckim. Nasza praca polega na tym, by zapewnić bezpieczeństwo. Dlatego prowadzimy wyrywkowe kontrole alkomatem, sprawdzając trzeźwość. Zwłaszcza na jeziorze. Na nartach interweniujemy tylko wtedy, kiedy coś się stanie. Zdarza się jednak, że jeśli widzimy u kogoś kłopoty z zapięciem nart albo zauważymy jakieś dziwne zachowanie, to staramy się od razu zapobiegać groźnym sytuacjom - opowiadał Gwóźdź, który czasami bywa na konkursach Pucharu Świata w Polsce.
- I wtedy się zastanawiam, co by było, gdyby... - zakończył.
Zobacz również:












