Partner merytoryczny: Eleven Sports

Nawet Małysz może nie mieć racji. Źle to było kiedyś, poczekajmy do Wisły

To nie był udany początek sezonu dla polskich skoczków narciarskich w Pucharze Świata w Lillehammer. Nie było jednak dramatu. Ot, spokojne wejście w sezon. Bez błysku i bez wielkiej wpadki. Najważniejsza informacja jest jednak taka, że w porównaniu do inauguracji przed rokiem w Ruce, poziom polskich zawodników jest o kilka stopni wyższy. A skoro wtedy potrafili z takiego dna dosięgnąć nawet miejsc na podium Pucharu Świata, to wierzę, że ten sezon wcale nie musi zostać spisany na starty.

Adam Małysz
Adam Małysz/LUKASZ SZELAG/REPORTER/East News

Przed rokiem w Ruce nasi skoczkowie wyglądali na tle konkurencji jak początkujący juniorzy. Widać było u nich brak mocy, rozsypaną technikę i totalne zniechęcenie. 

Już na starcie sezonu padli na deski, używając pięściarskiej nomenklatury, ale podnieśli się tuż przed tym, jak sędzia miał przerywać tę nierówną walkę.

Adam Małysz: Nie widzimy znacznej poprawy w skokach. WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport

Wisła prawdę nam powie, nie ma co już na starcie sezonu podcinać skrzydeł kadrze

W Lillehammer było zupełnie inaczej. Już od pierwszych treningów nasi skoczkowie potrafili być w czołówce, jak choćby Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł, którzy zajmowali miejsce w "10". To zresztą w tej chwili dwóch naszych najlepszych skoczków. Obaj zanotowali życiowe występy na inaugurację sezonu. Wygląda na to, że stać ich będzie na walkę o czołowe lokaty w tym sezonie. Zresztą Wąsek był 14. w pierwszym konkursie, a zatem całkiem niedaleko od czołówki.

Niestety u Polaków widoczne były w kolejnych dniach problemy z prędkością najazdową. Może powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że z torów lodowych przeszli na sztucznie mrożone. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy była na pewno wysoko ustawiona belka, bo o tym nasi skoczkowie mówili otwarcie, że mają problemy z wycelowaniem tory, a to powoduje, że później układają się do pozycji najazdowej. To wszystko miało potem przełożenie na wybicie się i prędkości w locie, zwłaszcza w drugiej fazie. Tam brakowało tej prędkości nieco u naszych skoczków i przez to nie było nieco dłuższych skoków.

Wydaje się, że wystarczą detale, które trzeba poprawić, by Polacy znowu byli bardzo konkurencyjni. Nie ma przepaści, jak w ubiegłym roku, a słabe początki sezonu naszym skoczkom zdarzały się nawet wtedy, kiedy odnosili największe sukcesy.

W tej chwili tylko Austriacy mocno odskoczyli światu. Resztą jest na dość podobnym poziomie. Myślę, że nawet konkursy w Ruce nie powiedzą nam wszystkiego, a tak naprawdę to dopiero po rywalizacji w Wiśle (6-8 grudnia) będzie można oceniać naszych skoczków. Nie ma co już na starcie sezonu podcinać skrzydeł naszej kadrze.

Wydaje się zatem dość przesadzona reakcja Adama Małysza, prezesa Polskiego Związku Narciarskiego, który już po konkursach w Lillehammer zapowiedział na łamach "Przeglądu Sportowego Onet" rozmowy ze sztabem naszej kadry. Myślę, że to wprowadza niepotrzebną nerwowość i to w sytuacji, kiedy naprawdę nie ma takiego dramatu, jaki był przed rokiem. Z drugiej strony Małysz pewnie chciał pokazać, że reaguje od razu, bo w ubiegłym roku wszelkie decyzje były mocno spóźnione.

/INTERIA.PL/interia

"As Sportu 2024". Wybierz z nami finałową 16 plebiscytu

Adam Małysz/LUKASZ KALINOWSKI/East News
Paweł Wąsek/GEIR OLSENNTB / AFP/AFP
Thomas Thurnbichler/FOTO OLIMPIK / NurPhoto/AFP


INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem