Z pewnością Pawłowi Wąskowi będzie teraz o wiele łatwiej. Ma już za sobą debiut na mamucie. Skakał bowiem w Vikersund. Tyle że ten mamut jest bezpieczniejszy od tego w Planicy. - Nigdy nie skakałem w Planicy, ale słyszałem, że to jest przerażający obiekt. Kiedy patrzy się z góry na skoczka przed sobą, to on długo wisi nad bulą. Zamiast znikać, to wynosi go za progiem jeszcze wyżej. To naprawdę "mamut" z prawdziwego zdarzenia. Nie taki, jak w Vikersund, który jest właściwie łagodną autostradą - powiedział Krzysztof Biegun, były skoczek, a obecnie trener, w rozmowie z Interia Sport. Paweł Wąsek zrezygnował ze startu w Planicy. "Wielu skoczków się boi" 28-latek, który jest obecnie szkoleniowcem, debiutował w Pucharze Świata w skokach w lutym 2013 roku i miało to miejsce na... mamucie w Oberstdorfie, co jest raczej niespotykane. Miał wówczas 18 lat. - Nie bałem się lotów w Oberstdorfie, bo wcześniej skakaliśmy w Pucharze Kontynentalnym na "szubienicy" w Iron Mountain. Poszło zatem w miarę gładko, choć na pewno był respekt - tłumaczył decyzję trenerów. Wracając do Wąska, to tak opisywał on w książce "Za punktem K" autorstwa Natalii Żaczek i Jakuba Radomskiego, to co wydarzyło się w marcu 2022 roku w Planicy: "To mamucia skocznia, która wzbudza największy respekt. Myślę, że na takich obiektach wielu skoczków się boi, tylko o tym nie mówią. Już przed skokami treningowymi stresowałem się, bo miałem w głowie, że to obiekt inny niż pozostałe. Poszedłem oddać pierwszą próbę i już dojeżdżając do progu, wiedziałem, że nie odbiję się na sto procent. Wyraźnie spóźniłem skok, narta mocno uderzyła za progiem, zaczęła się oddalać. W głowie tysiące myśli. Musiałem się ratować, żeby wylądować bezpiecznie. Gdyby ktoś mnie wówczas spytał, czy chcę dalej skakać, odpowiedź byłaby krótka: »W życiu!« Rozumowałem jednak tak: »Jestem na ważnych zawodach. Nie ma opcji, żebym zrezygnował. Muszę iść oddać kolejny skok«. Wjechałem na górę, ale śnieg w torach był roztopiony, więc odwołali serię". Kilka chwil później trener Michal Doleżal, ówczesny szkoleniowiec polskiej kadry, zasugerował Wąskowi, by ten jednak odpuścił. Loty narciarskie to ostrzejsza wersja skoków narciarskich. Zawodnicy przebywają w powietrzu dwa razy dłużej, a kontakt z ziemią łapią po około 200 metrach, a nie po 120. Skoczkowie osiągają granice tego, co jest z ludzkiego punktu widzenia niewykonalne. Prędkość na rozbiegu przekracza 100 km/h. W locie, który trwa około siedmiu sekund, wzrasta ona do około 130 km/h. Zawodnik na dwóch cienkich deskach pędzi w powietrzu, jak po autostradzie, a potem musi jeszcze bezpiecznie wylądować. Niewyobrażalne. I dlatego tego loty tak przyciągają kibiców. Wojciech Fortuna zamiast o metry walczył o życie O tym, że skakanie na tak dużym obiekcie wcale nie jest proste, przekonał się sam Wojciech Fortuna. Na mistrzostwa świata w Planicy w 1972 roku przyjechał w glorii mistrza olimpijskiego z Sapporo. Zamiast jednak o medale, walczył - jak sam przyznał - o życie. - Dzisiaj zawody w ogóle, by się nie mogły odbyć na tak przygotowanym obiekcie. Do tego w Planicy szalał jeszcze wiatr. W ogóle nie walczyłem o odległości, a o życie. Myślałem, że na tych mistrzostwach świata się zabiję. Potem dziękowałem Bogu za to, że odwołano resztę rywalizacji - opowiadał kiedyś Wojciech Fortuna, gdy ucięliśmy sobie pogawędkę o mamutach. - W pierwszym skoku to aż mnie zatkało, bo jeszcze nigdy tak wysoko nie leciałem. Na najeździe były ogromne prędkości, a do tego leciało się wyżej niż dalej. To było bardzo niebezpieczne. Do tego skakaliśmy bez kasków. Tylko czapki chroniły nasze głowy przed upadkiem - dodawał. Warunki w Planicy były wówczas skandaliczne. Dziś nikt nie odważyłby się przeprowadzić zawodów i to jeszcze o mistrzostwo świata na obiekcie, na którym na zeskoku zamiast śniegu były płyty styropianowe, na których leżały przytrzymujące je kamienie. A taki widok był od progu do około 90. metra. - W pierwszy dzień zaliczyliśmy tylko próbną serię i po dwa skoki. Wszystko to trwało jednak strasznie długo, bo były bardzo poważne wypadki. Karetki kursowały niemal non stop. Jeszcze w życiu nie widziałem ich tyle, co w Planicy - wspominał nasz mistrz olimpijski, dla którego to był pierwszy i jedyny występ na mamucie. Gospodarze, by zrekompensować skoczkom fatalne warunki, stawali na głowie - jak opisywał Fortuna w książce "Skok do Piekła" autorstwa Leszka Błażyńskiego - by poprawić swój wizerunek. Josip Broz Tito, który rządził ówczesną Jugosławią, podarował każdemu z uczestników po złotym zegarku. A po zawodach alkohol lał się strumieniami. Skoczkowie sami nawieźli mocnych trunków, a do tego gospodarze nie szczędzili śliwowicy. Piotr Fijas - medalista MŚ w lotach i rekordzista świata Na tej samej skoczni siedem lat później brązowy medal mistrzostw świata w lotach wywalczył Piotr Fijas, a decyzja o tym, że tam wystąpi zapadła w ostatniej chwili. - Nigdy wcześniej nie wiedziałem tak dużej skoczni. Nie ukrywam, że zrobiła ona na mnie bardzo duże wrażenie. Leciało się bardzo wysoko nad zeskokiem. Nawet do 12 metrów nad nim w najwyższym punkcie. Od pierwszego skoku miałem respekt przed tą skocznią, dlatego solidnie mobilizowałem się do każdej próby - opowiadał Fijas. W 1987 roku na Letalnicy zawodnik ten ustanowił rekord świata w długości skoku. Uzyskał 194 metry. Właściwie ten jego rekord przetrwał do dzisiaj, bo nikt nie skoczył dalej stylem klasycznym. Kolejne rekordy świata były już bite stylem "V". - Wszystkie moje próby na treningach były w okolicach 180 metrów, a rekord świata wynosił wówczas 191 m. Wyglądało to bardzo dobrze. Nagle wyszła taka plomba, że poleciałem na 194. metr. Miałem dobre warunki. Wszystko się złożyło. Ale skakałem inaczej niż inni. Raczej nisko nad zeskokiem i dlatego łatwiej było mi wylądować - tłumaczył Fijas, który obecnie szkoli młodzież. Koszmar Tomasza Pochwały. "Rzucało nim jak kukłą" W marcu 2002 roku poważny wypadek na Letalnicy miał 18-letni wówczas Tomasz Pochwała. Polakowi "porwało" nartę i upadł z wielkim impetem na zeskok, od którego odbijał się jak kukła. "Jestem wstrząśnięty, bo to mój zawodnik. A byłem o niego taki spokojny... Popełnił błąd po wyjściu z progu. Stracił stabilność. A w takiej sytuacji nic już nie można zrobić. Nie miał żadnych szans. To tak, jakby w samolocie nagle złamało się skrzydło. Pilot niby siedzi za sterami, ale nic nie jest w stanie zaradzić (...) Widziałem, jak upada, a potem zniknął mi z oczu. Natychmiast przeniosłem wzrok na ustawiony obok naszej wieży monitor. Rzucało nim jak kukłą" - opowiadał wówczas Apoloniusz Tajner, ówczesny trener polskiej kadry, w rozmowie z Robertem Błońskim, wtedy dziennikarzem "Gazety Wyborczej". - Od tego momentu nie startowałem już na "mamucie". Od wypadku nie odnosiłem jednak sukcesów. Można to zrzucać na wiele rzeczy. Jeden powie, że nie miałem talentu. Inny, że nie pasował mi sprzęt, a jeszcze ktoś, że byłem zablokowany po upadku. Tak naprawdę jednak sam się tego nigdy nie dowiem. I nawet nie chce w to brnąć. Po prostu taka była moja historia. Staram się nie wracać do tych chwil. Trochę mnie wówczas sponiewierało. Miałem poranioną twarz i naciągnięte więzadła w kolanie. Skończyło się szczęśliwie - mówił niedawno Pochwała, który jest obecnie trenerem w KS Eve-nement Zakopane, w rozmowie z Interia Sport. Polski talent wypchnięty na start. "Po wybiciu z progu zamknąłem oczy" Poza Planicą jednym z najbardziej przerażającym mamutów jest ten w Harrachovie, który niestety od wielu lat jest nieczynny. W 1983 roku Lech Nadarkiewicz, ówczesny trener kadry polskich skoczków, nie miał skrupułów, by zabrać na mistrzostwa świata w lotach 18-letniego wówczas Janusza Malika, który był uważany za wielki talent. Zresztą później go potwierdził, ale jego karierę przerwał poważny wypadek na motorze. - Nigdy wcześniej nie skakałem na tak dużym obiekcie. Kiedy zobaczyłem tę skocznię, doszedłem do wniosku, że trzeba się będzie pożegnać z tym światem. Była przerażająca. Bałem się, że nie podołam. Nie chciałem na niej skakać - mówił Malik. I pewnie nie skoczyłby. Został jednak wypchnięty z boksu, bo wówczas nie startowano z belek. - Nie mogłem się zdecydować na ten skok i odciągałem tę chwilę jak najdłużej. W końcu starter krzyknął: Malik, dość tego! Musisz jechać! Wypchnął mnie i pojechałem. Po wybiciu się z progu zamknąłem jednak oczy. Otworzyłem je dopiero na dole skoczni - opowiadał były polski skoczek.