Artur Gac: W naszej krótkiej rozmowie, która niejako była wprowadzeniem do tej, już pogłębionej dyskusji, zaznaczył pan już na wstępie, iż kryzys, z którym w tej chwili mamy do czynienia w przypadku kadry polskich skoczków narciarskich, z pana obserwacji jest niestety duży. Prof. Jerzy Żołądź: - Dokładnie, jest to poważny kryzys. Dodał pan również, iż zwykle bywa tak, że kiedy dochodzi do tak nagłego kryzysu, to uwagę kieruje się w stronę psychiki, chcąc w ten sposób wyjaśnić podłoże zapaści. Natomiast, w pana przekonaniu, kryzys jest dużo głębszy i dotyczy więcej niż jednego obszaru determinującego sukces w sporcie. - Według mnie i mojego doświadczenia ten kryzys jest rzeczywiście poważny. Najbardziej niepokojącym faktem jest to, że trwa już dwa miesiące. A w związku z tym nie jest to coś, co można poprawić i wyeliminować w krótkim czasie. Wobec tego bardzo dobrze musi zostać rozpoznane jego podłoże przez sztab trenerski. Mam nadzieję, że to już jest za nami. Jeśli tak jest i został włączony dobry program naprawczy, który będzie konsekwentnie realizowany, to uważam, że w igrzyskach olimpijskich w Pekinie nasi skoczkowie jeszcze mogą, w cudzysłowie, zaistnieć. To znaczy mam na myśli trójkę zawodników, czyli Kamila Stocha, Piotra Żyłę i Dawida Kubackiego. Gdyby tak było, to jeszcze jest dosyć czasu, aby może nie walczyć w Pekinie o zwycięstwa, ale o podium i medale tak. Cała rzecz polega na tym, na ile istota problemu została precyzyjnie zdiagnozowana. Czytaj też: Kamil Stoch: Pęka mi serce... Problemu czy problemów? - Problemów może być kilka. Począwszy od przetrenowania, poprzez niedotrenowanie, zaburzenie techniki skoków, czyli wprowadzenie modyfikacji, która okazuje się być nieskuteczna, a skończywszy na sprzęcie. Przy czym, jeśli to byłaby kwestia sprzętu, wówczas mielibyśmy do czynienia z małym problemem. Niestety jednak niewiele na to wskazuje, bo taki kłopot usuwa się w ciągu dwóch, góra trzech tygodni, zaś ten kryzys trwa już zbyt długo. Pana zdaniem na jakie podłoże wskazuje ten kryzys? - Moim zdaniem na kwestię ogólnoustrojową, w tym sensie, że to może być podłoże przemęczenia i zastosowania nietypowych bodźców treningowych. Rok igrzysk olimpijskich niestety jest takim czasem, kiedy trenerzy próbują nowych, niestosowanych wcześniej rozwiązań treningowych. Jeśli jednak w stanie niewytrenowania wchodzi się w sezon, to jest szansa jeszcze w dwóch-trzech pierwszych startach to skorygować. Obecna sytuacja utwierdza mnie w przekonaniu, że kryzys jest poważny, co nieprzerwanie widzimy po wynikach. Przy czym, powiedzmy, konkurs drużynowy w Bischofshofen dał pewną nadzieję, że być może coś drgnęło we właściwą stronę. Miałem wrażenie, że kilka dni temu był pan jeszcze mniejszym optymistą. Analizował pan, że raczej niewiele wskazuje na szybką poprawę, mówiąc, że raczej nie jest to efekt osiągalny na przestrzeni tygodni, czy miesięcy, a niewykluczone, że zajmie sezon lub nawet dwa lata. Zwrócił pan uwagę, że poważnym problemem, na który wskazują pana obserwacje, mogłoby być podłoże metaboliczne, mięśniowe. - Dalej tak uważam. Przy czym jest to scenariusz pesymistyczny, który może się spełnić, jeśli trenerzy wciąż nie zastosowali odpowiedniego, adekwatnego do sytuacji programu naprawczego. Tak czy inaczej ja nie wierzę, że do igrzysk olimpijskich uda się odbudować mistrzowską formę wszystkich polskich skoczków. Uważam natomiast, że jeśli taki program już został wdrożony i jest trafny, to do igrzysk pozostaje na tyle czasu, że niektórzy sportowcy, czyli wyżej przeze mnie wymieniona trójka, mogą myśleć o rywalizacji o medale olimpijskie. Dużo powie nam Zakopane, czyli najbliższe konkursy Pucharu Świata. Będzie to szalenie ważny sprawdzian, bo odbędzie się na własnej skoczni, którą skoczkowie znają znakomicie. To już będzie, po zakładanym okresie naprawczym, ostateczny barometr i wskaźnik, na ile możemy myśleć o dużych celach w Pekinie. Tak czy inaczej został popełniony jakiś istotny błąd, bo kryzys jest poważny. Obecnie nie myślimy o zajmowaniu pierwszych miejsc, a cieszymy się z pojedynczych lokat w pierwszej "10". - Taki kryzys jest możliwy również na gruncie skumulowania dwóch efektów, czyli przetrenowania metabolicznego połączonego z rozkojarzeniem techniki skoku. Skutki zaburzeń metabolicznych i przetrenowania organizmu też są widoczne i niejako wymuszają one poszukiwania nowej techniki, która nie jest optymalną dla danego zawodnika. Próba naprawy tej sytuacji w trakcie trwania sezonu jest bardzo niekorzystna i nieefektywna, gdyż zmusza zawodnika do oddawania skoków na tzw. ręcznej regulacji, czyli wyłączenia się z automatyzmów, z próbami realizacji uwag trenera w trakcie zawodów. Podczas rywalizacji jest już na to za późno, w związku z czym taki sposób trenowania jest mało owocny. Tu jednak mamy do czynienia nie z amatorami, tylko zawodnikami, którzy w swoich życiorysach posiadają tytuły mistrzów olimpijskich, mistrzów świata i triumfy w Turniejach Czterech Skoczni. Dlatego wierzę w to, że mądra i trafna diagnoza, konsekwentnie wprowadzona, jeszcze może dać pewne szanse. Z pewnością nie jest to optymalny sposób przygotowania się do igrzysk, co widzimy w wykonaniu polskich skoczków. W programie "Polskie Skocznie" na antenie Polsatu Sport pozwoliłem sobie, niejako konstatując wszystko to, o czym rozmawialiśmy poprzednio, na pewne podsumowanie. Otóż wyglądałoby na to, gdyby hipoteza o głębokim kryzysie, z którego nasze skoki prędko nie wyjdą, znalazła potwierdzenie, że w najbliższym czasie możemy mieć do czynienia z taką oto sytuacją. Możemy obserwować pojedyncze niezłe skoki naszych zawodników i dobre lokaty, natomiast gdy będziemy liczyli, że to już ten moment zwrotny i zwiastun wyraźnej poprawy, to kolejny konkurs niestety potwierdzi, że powtarzalność wcale nie jest na wyciągnięcie ręki. - Zgadzam się, bardzo dobrze pan to wyraził. Dokładnie tak samo myślę. Czas trwania kryzysu, który w tej chwili ma miejsce, jest zależny od dwóch kwestii. Po pierwsze: właściwa diagnoza i rozpoznanie przyczyn, a po drugie wdrożenie określonych działań. Jeśli ta sprawa została trafnie załatwiona, wtedy kryzys ma szansę być zażegnany w ciągu kilku tygodni. Rozumiem, że już jakieś działania zostały podjęte, więc z lekkim optymizmem patrzę na to, że w igrzyskach w Pekinie jest jeszcze szansa na rywalizację o medale. Natomiast jeśli ten kryzys będzie trwał do Zakopanego i po Zakopanem, wówczas szanse na wyjście z niego przed ukończeniem sezonu bardzo zmaleją. Czytaj też: Bardzo wysokie ceny wejściówek na Puchar Świata w Zakopanem Wycofanie Kamila Stocha z Turnieju Czterech Skoczni, na skutek wyraźnego regresu formy, z jednej strony na pewno ma uzasadnienie mentalne. Czy jednak, patrząc z pana fachowej perspektywy, była to jednocześnie próba szukania jednej z przyczyn w tym, że trzykrotny mistrz olimpijski mógł być przetrenowany? Czyli przerwa mogłaby służyć temu, aby spróbować wdrożyć bodziec odpoczynku, jak organizm zawodnika zareaguje. - Absolutnie idzie pan dobrą drogą rozumowania. Ja tak samo uważam, gdyż w przypadku Kamila uczestnictwo w zawodach na tym poziomie z próbami oddania dobrego skoku pod presją zawodów, co kończyło się słabo, było de facto przeciwstawnym kierunkiem działania w stronę wyjścia z kryzysu. Utrwalanie tej formy i techniki skoku, przy tak słabej dyspozycji, jaką Kamil prezentował, w istocie degradowało go sportowo i również zaburzało mu dojście do swojej właściwej techniki. Dlatego uważam, że był to słuszny krok. Kontynuowanie treningów poprzez zawody ma sens, jeśli deficyt formy wynosi parę procent, a nie w sytuacji, gdy mamy do czynienia z takim zagubieniem, jakie widzieliśmy u naszych skoczków w początkowej fazie Turnieju Czterech Skoczni. Wiem, że w przypadku głębokiego kryzysu nie widzi pan zbawienia w takim oto scenariuszu, że oto po sezonie Polski Związek Narciarski sięgnie po jednego z obecnie najlepszych szkoleniowców świata i ktoś taki byłby w stanie dość ekspresowo, stosując metody, które działają w jego obecnym miejscu pracy, wyciągnąć polską kadrę z tej trudnej sytuacji. - Potwierdzam, uważając, że to trening musi być dostosowany do sportowca, a nie trener do sportowca. Teraz istotą sprawy jest dotarcie do silnego bodźca, który musiał zaistnieć i wybić naszych sportowców ze swojego automatycznego wykonywania mistrzowskich skoków. Powtórzę: to musiał być silny czynnik. W tej chwili, aby przywrócić poprzedni stan, a mało tego - jeszcze poprawić formę, bo przecież świat się rozwija i najlepsi podnoszą poziom, trzeba tu i teraz włączyć konkretny program naprawczy. Lecz nie w ten sposób, by przenieść jakiś program, który dziś dobrze funkcjonuje w Austrii czy Norwegii. Bo na przykład skoki fińskie, które kiedyś były potęgą, w ciągu dwóch lat - pomimo zmiany trenerów na najlepszych - rozsypały się i do dzisiaj pozostają w takim stanie. Dlatego uważam, że remedium nie będzie wprowadzenie do Polski najlepszego trenera i włączenie programu, który w tej chwili daje dobry wynik w danym kraju. Tu i teraz trzeba odrobić zadanie domowe. A to polega, powtórzę po raz wtóry, na precyzyjnym dojściu do tego, co zaistniało i jak wyjść z problemu. Te sprawy powinien załatwić obecny trener, bo najlepiej zna zespół, w którym działa. Przed chwilą powiedział pan ważne, choć może w gruncie rzeczy banalne słowa, które można sparafrazować tak, że to trener jest dla zawodnika, a nie zawodnik dla trenera. I w tym kontekście jeszcze jedna rzecz przychodzi mi na głowy. Mianowicie, skoro u wszystkich skoczków obserwujemy ten regres formy, to chyba też dowód na to, że zawodnicy są prowadzeni i trenowani prawdopodobnie według jednego schematu i modelu. A jeśli tak, to nie mamy do czynienia z pełną indywidualizacją, która na najwyższym poziomie raczej powinna być nieodzowna. - Cóż dodać... Po prostu się zgadzam. Prowadzenie mistrzowskiej drużyny i mistrzów wymaga więcej indywidualizmu. Czyli dostosowania bodźców treningowych i programów treningowych do fizjologii konkretnego sportowca. Zdaję sobie sprawę i potwierdzam, że oczywiście jest to trudne, ale jeżeli już mamy trzech-czterech potencjalnych medalistów, to musimy ich traktować jako indywidua. Owszem, jeśli spotkają się oni razem w konkursie drużynowym to wykonują wówczas zespołową pracę, ale to ciągle indywidualni mistrzowie. Zatem tu można stwierdzić, że wdrożony flagowy pomysł, polegający na połączeniu kadr A i B w jedną, 12-osobową grupę reprezentacyjną, być może nie był najlepszym rozwiązaniem. Adam Małysz argumentował, że to stworzyło środowisko z pozytywnymi bodźcami, bo zawodnicy dopiero wchodzący na wysoki poziom mogą trenować z najlepszymi i z bliska patrzeć, jak wygląda praca liderów. I pewnie to był jakiś atut, tyle że teraz chyba właśnie widać, że drogo zaczyna kosztować brak indywidualnego prowadzenia grupki 3-4 naszych asów. W efekcie obserwujemy zapaść u wszystkich, a nie tylko w przypadku pojedynczych skoczków. - Myślę, że w tej chwili dotknął pan istoty sprawy. Mistrz świata czy mistrz olimpijski potrzebuje indywidualnego, mistrzowskiego treningu. To nie znaczy, że musi on trenować sam na skoczni. On może mieć towarzystwo kolegów, zarówno w hotelu jak i na sali treningowej, jednak ćwiczenia wraz z programem treningowym i techniką powinien mieć opracowane specjalnie pod siebie, dla własnych parametrów i swojego unikalnego stylu. A przy tym wszystkim należy uwzględnić jego fizjologiczne możliwości, atuty i ograniczenia. Jeśli mowa o najlepszych, to mamy w tej chwili trzech skoczków, czyli wspomnianych Kamila, Piotra i Dawida. Przy czym są to kompletnie trzy różne nie tylko osobowości, ale zupełnie różne typy podłoża fizjologicznego. Panie profesorze, gdyby wkrótce odebrał pan telefon od kogoś ze sztabu reprezentacji lub Polskiego Związku Narciarskiego z zapytaniem, czy można by było liczyć na pana wsparcie, to byłby pan gotowy ruszyć na ratunek? - Odpowiem tak: W tej chwili główna praca, jaka jest potrzebna, musi być wykonana przez zespół prowadzący skoczków. Natomiast, w sytuacji jeśli napotkają na problem, z którym nie będą w stanie sobie poradzić, czyli na przykład jakaś niezrozumiała dla nich kwestia mechanizmów fizjologicznych, to oczywiście bardzo chętnie podejmę się wytłumaczenia i wyjaśnienia zjawiska. W każdym razie do formalnego trenowania i prowadzenia ekipy, na tym etapie mojej pracy zawodowej, na pewno nie mógłbym się włączyć. Kiedyś pan powiedział, że za "kosmicznym" sukcesem Adama Małysza, które wywołało zjawisko "małyszomanii", stała katorżnicza praca w gruncie rzeczy wąskiego zespołu, w którym wówczas pan się znalazł. Zapewne musiało to pana bardzo dużo kosztować, stąd pewnie też dlatego byłoby już nie sposób z takim poświęceniem wejść do gry w identycznym wymiarze. - Oczywiście, że tak. Wówczas było to wyzwanie, z którym chcieliśmy się zmierzyć i sobie poradzić, a mieliśmy coś do wykazania. Otóż chcieliśmy zastosować najnowsze osiągnięcia nauki, dosłownie sprzed dwóch-trzech lat, wprost do sportu. Mieliśmy stan bardzo kiepskiego poziomu skoków narciarskich, Adam zajmował miejsca poza konkursową "50". I taki zły stan dawał nam podstawę, a wręcz otwierał możliwości w pewnym sensie dla trenerów do zaryzykowania, poprzez wprowadzenie nowych i eksperymentalnych rozwiązań, które finalnie wyprzedziły świat. Przewaga Adama nad światem, w wyniku tych działań, wynosiła około 10 procent. Dzięki temu nawet w gorszych warunkach i słabszej dyspozycji ciągle liczył się w walce o podium lub zwyciężał. Dziś problem polega na tym, że nauka wyprzedza sport, a same teorie treningów o jakieś 20-25 lat. - Niestety istnieją utarte stereotypy, i nie mówię tu tylko o skokach, lecz ogólnie o sporcie, które sprowadzają się do tego, że trenerzy bazują w swoich rozwiązaniach treningowych na własnych doświadczeniach. Tych, które wynieśli z okresu, kiedy sami byli sportowcami. Przez to trudno jest im poradzić sobie w sytuacji, gdy pojawi się kryzys, z którym w swojej karierze się nie zetknęli. A obawiam się, że ten moment, który teraz w naszych skokach nastąpił, dla wszystkich członków sztabu szkoleniowego jest kompletnie nieznany, bo wcześniej się z nim nie spotkali. I na tym polega problem tego problemu. Oczywiście dzisiaj nikt odpowiedzialny i przy zdrowych zmysłach nie powie, że mamy w polskich skokach do czynienia z sytuacją analogiczną do tej sprzed ponad dwóch dekad. Przy czym chyba należy stwierdzić pokornie, że polskie skoki doszły do niebezpiecznego położenia, o którym pan profesor też ma swoje zdanie. - Polskie skoki wyraźnie zatrzymały się na pewnym poziomie i zatraciły konkurencyjność względem światowej elity - to pana słowa. - Absolutnie tak. Dlatego konieczne jest gruntowne przeanalizowanie ostatnich dwóch-trzech sezonów, a zwłaszcza ostatniego półrocza treningowego. By odpowiedzieć sobie na pytanie, co takiego stało się w treningu polskich skoczków, w wyniku czego widzimy obserwowany efekt. To musi uczynić sztab szkoleniowy. Jeśli w tej analizie szkoleniowcy dojdą do punktu, w którym uznają, że zrobili wszystko, ale nie widzą problemu, wówczas chętnie włączę się w tę analizę i mogę spróbować wskazać, gdzie leży przyczyna. Jednak to kwestia bardzo hipotetyczna i zależna już od rozwoju sytuacji. Ja ciągle mam nadzieję, że na tyle sami rozpoznają problem i starczy im czasu, aby za niespełna miesiąc na igrzyskach w Pekinie polscy skoczkowie zaistnieli na podium. Rozmawiał Artur Gac Czytaj także: PŚ w Zakopanem: Terminarz i program transmisjiKamil Stoch przeżywa sportowy dramat. Wojciech Fortuna apelujeDoleżal pod presją. Co zrobi w Zakopanem bez Stocha?