Dla Grzegorza Sobczyka praca z Władimirem Zografskim to było wielkie wzywanie. Po raz pierwszy został trenerem głównym, a zatem odpowiedzialność była też zupełnie inna. Zakopiańczyk pokazał, że zna się na sztuce trenerskiej. Po roku pracy doprowadził Zografskiego do historycznego triumfu. Sam jednak podkreśla, że nie byłby w stanie tego osiągnąć, gdyby nie cały sztab. Sobczyk zapowiada też, że Zografski może zimą sprawić naprawdę dużą niespodziankę. Chwile grozy w Klingenthal. Paskudny upadek mistrzyni świata Skoki narciarskie. Grzegorz Sobczyk doprowadził Władimira Zografskiego do historycznego triumfu Tomasz Kalemba, Interia Sport: Jak to się stało, że Władimir Zografski został gwiazdą Letniego Grand Prix w tym roku? Grzegorz Sobczyk: - Z Władimirem trenuję już drugi sezon, ale w ubiegłym roku trochę zbyt późno zamieszkał w Zakopanem. Na treningi dojeżdżał z Niegowy koło Częstochowy, co rozbiło nam trochę przygotowania. W ciągu tego roku znaleźliśmy też wspólny język. Dużo lepiej się rozumiemy. On wykonuje teraz wizje skoku, jakie mam w głowie. To wszystko zadziałało. A tak z ręką na sercu, sądził pan, że będzie Władimir wygra Letnie Grand Prix w tym roku? - Już w ubiegłym roku mówiłem, że on jest w stanie jeszcze wiele osiągnąć w skokach. W mistrzostwach świata w Planicy planowaliśmy walczyć o medale. I treningi naprawdę dobrze mu tam szły. Aż do momentu upadku. Rozkleił nam się tam trochę po tym, jak doznał wstrząśnienia mózgu. Kiedy podejmuję się pracy, to zawsze staram się wierzyć w zawodnika. Zawsze chcę iść do przodu. W Polskim Związku Narciarskim rozwiązali z panem umowę. Tymczasem pan potwierdza, że całkiem nieźle zna się na skokach. - To nie do końca było tak, że PZN mnie chciał. Różne historie się pojawiały, a ja ciągle mam z prezesem Adamem Małyszem, czy Janem Winklem, sekretarzem generalnym PZN, świetne relacje. To był czas, że chciałem się podjąć w życiu czegoś nowego. Przez prawie 18 lat ciągle byłem asystentem. Pracowałem w tej roli z wieloma trenerami. Potrzebna mi była taka zmiana. W końcu został pan zatem trenerem głównym. Nie ma pan drużyny, bo pracuje z jednym zawodnikiem, ale to chyba cenne doświadczenie na przyszłość. Poza tym pokazał pan, że potrafi tak poprowadzić zawodnika, by wskoczył do światowej czołówki. - Jak to w sporcie jest, to nie jest tylko moja zasługa. Na ten sukces pracuje wiele osób. Mamy w sztabie Michała Obtułowicza, który jest bardzo dobrym fizjoterapeutą. Jest Andrzej Zapotoczny, który jest jednym z lepszym - jak to mówimy - kombinatorów w kombinezonach. Do tego Władimir nawiązał teraz współpracę z psychologiem, który bardzo dużo mu pomógł. Jak widać, nie tylko ja za tym stoję. Ale to pan tym zarządza. - Od tego jest główny trener. On ma pokazywać, czego brakuje i do tego powinien dobierać odpowiednich ludzi. Mam niby mały sztab, ale tak naprawdę jest on całkiem spory. Każdemu mogę podziękować za dotychczasową pracę. Władimir "urósł" po tym, jak prezentował się latem? - Tak. Ma teraz znacznie większą pewność siebie. Tego zawsze mu brakowało, jak się go obserwowało. Już ubiegłego lata czy zimy pokazywał się z bardzo dobrej strony w treningach. W Wiśle w Pucharze Świata skakał z tej samej belki co Stefan Kraft i odskakiwał go. Potem Austriak był drugi, a Władimir chyba 49. To pokazywało, że brakuje mu pewności. Dlatego pojawił się psycholog, który zapanował nad jego głową. Uda się tak wysoką, a przed równą formę, utrzymać do zimy? - Myślę, że Władimir jest gotowy na to, by wskoczyć do światowej czołówki także zimą. Już chyba zakodował w głowie to, nad czym pracowaliśmy. Jeśli to utrzymamy, to zimą może sprawić naprawdę wielką niespodziankę. W Klingenthal - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport Polska kadra była całkiem rozbita. Nasze zawodniczki przeżyły szok. Są już efekty