Tomasz Pilch to 23-letni skoczek narciarski z Wisły. Wkracza zatem w najlepszy wiek dla skoczka. Kiedy tyle lat mieli Adam Małysz i Kamil Stoch, zaczęli oni odnosić oni duże sukcesy. Pilch na razie musi się skupić na odbudowaniu tego, co stracił. Choroba wykończyła jego organizm. Jak się okazuje, podłożem mógł być nawet stres. Adam Małysz nie zamierza czekać ani chwili dłużej. Jest oficjalny komunikat Tomasz Pilch w końcu przemówił po nagłym zniknięciu. Wyjaśnił, co było powodem Wiślanin to jeden z najbardziej utalentowanych skoczków ostatnich lat. Bardzo liczy na niego Thomas Thurnbichler, który w znaczący sposób pomagał mu w treningach. Pilch przebojem wdarł się pięć lat temu do świata skoków narciarskich. Miał 17 lat kiedy wygrywał konkursy Pucharu Kontynentalnego. Zadebiutował w Turnieju Czterech Skoczni, a chwilę później w Zakopanem zdobył pierwszy punkt Pucharu Świata. Był czwarty w mistrzostwach świata juniorów w Kandersteg. Wydawało się, że świat stoi przed nim otworem. Tym bardziej że dość szybko założył też na głowę kask z Red Bullem. Kolejne sezony nie były już jednak tak udane. Przebłyski pojawiły się trzy lata temu, ale dopiero ubiegłej zimy wiślanin się przełamał. Znowu zaliczył udany sezon w Pucharze Kontynentalnym. Dwukrotnie - jako jedyny z Polaków - stawał na podium tego cyklu. Do tego zanotował najlepszy sezon w Pucharze Świata. W sumie w 12 konkursach, w jakich wystartował, zdobył 30 punktów. W Rasnovie zapisał na swoim koncie "życiówkę", zajmując 12. miejsce. Ten sezon jest dla niego jednak katastrofalny. I to nie tylko pod względem sportowym. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Miałeś dwa miesiące przerwy i to w środku sezonu. To nie było chyba jednak planowane, bo zamiast skakać, odwiedzałeś gabinety lekarskie? Tomasz Pilch: - To była rzeczywiście długa przerwa. Tyle że po Pucharze Kontynentalnym w Garmisch-Partenkirchen sam porozmawiałem z Davidem Jiroutkiem i poprosiłem o to, żebym nie jechał na kolejne zawody. Wolałem potrenować w spokoju. W międzyczasie złapały mnie jednak choroby, które były nawracające. Możemy coś więcej powiedzieć o twoich dolegliwościach? - Nie chcę mówić o tym za wiele. Miałem badania na odporność. One wykazały, co było przyczyną tego, że problem wracał jak bumerang. Teraz leczę się na tę konkretnie chorobę. Przyznam, że wróciła u mnie energia. Nie wiem, czy przez leki, czy nie (śmiech). Oczywiście nie biorę nic, co byłoby na liście środków zakazanych. W końcu zacząłem się wysypiać, a to od razu wpłynęło na moje lepsze samopoczucie. Ta choroba mocno dawała się we znaki? - Tak. Od dłuższego czasu ciągle łapałem jakieś infekcje. Szczególnie dało się to we znaki w dwóch ostatnich miesiącach. Od kiedy trenujesz, bo skoro wracasz do rywalizacji, to na pewno nie prosto po chorobie? - Od pewnego czasu trenowałem pod okiem Thomasa Thurnbichlera. Miałem wystąpić w zawodach FIS Cup w Szczyrku na początku lutego, żeby nabrać pewności siebie. Z powodów zdrowotnych nie było to jednak jeszcze możliwe. Teraz jednak mam już zielone światło. I dlatego wystąpię w Pucharze Kontynentalnym w Planicy. Pewnie jesteś już spokojniejszy, skoro już wiadomo, co było przyczyną tych dużych problemów? - Zdecydowanie mi ulżyło. Ciągle źle się czułem, a to powodowało, że trudno było mi wykonywać treningi na sto procent. Wystarczyło, że było zimniej, a ja od razu miałem problemy. A przecież zimą nie jest trudno o niskie temperatury. To było już męczące, bo od razu łapały mnie różne choroby. Kilka tygodni przyjmowałem antybiotyki. Organizm zatem mocno dostał w kość. Straciłem mnóstwo energii, ale też przybiło mnie to psychicznie. Nie po to przecież trenowałem całe lato, by, zamiast startować, leżeć w łóżku. Ten sezon jest dla ciebie katastrofalny i to też dobija, ale pewnie chęci są? - Chęci mi nie brakuje. Przyczyną wszystkich chorób, jak i spadku odporności, mogło być - jak się okazuje - także to, że cały czas się stresowałem. Do tego po drodze miałem też różne problemy. Jeszcze przed samym sezonem skoki napawały mnie optymizmem. Wszystko jednak posypało się już w pierwszych zawodach w Lillehammer. Nie mogłem się odnaleźć. Na zawodach trudno jest cokolwiek poprawić, bo wiadomo, że w ich trakcie chce się skakać jak najlepiej. Do tego wszystkiego nakładałem na siebie dużą presję. Pracujesz z psychologiem? - Tak. Podjąłem współpracę z psychologiem kadrowym Danielem Krokoszem. Jeszcze wprawdzie od tego momentu nie startowałem, ale wydaje mi się, że przyniesie to efekty. Wraz z początkiem współpracy poczułem się jednak pewniej. Wytłumione zostały pewne problemy. Co dalej? - Ten sezon jest już tak naprawdę spisany na straty, ale nie chcę się poddawać. Chcę dać z siebie jak najwięcej do końca zimy. Na treningach nie nie odpuszczałem, zawsze dawałem z siebie sto procent i teraz jest tak samo. Czas, kiedy mogłem spokojnie potrenować, chciałem wykorzystać jak najlepiej. Czuję, że to przyniosło efekty. Moje skoki się poprawiły. Także dzięki trenerowi Thomasowi Thurnbichlerowi, który dał mi kilka dobrych wskazówek. Teraz zaczyna to wyglądać zupełnie inaczej. Mam nadzieję, że utrzymam do weekendu w Planicy. Mam już pomysł na te skoki i liczę na to, że do zawodów podejdę z pewnością siebie. W tym sezonie nie wiedzie się na arenie międzynarodowej polskim skoczkom z kadry A i B, ale za to błyszczą juniorzy w zawodach w swojej kategorii. W kadrze B było wiele zawirowań w czasie zimy. Wiecie doskonale, gdzie zostały popełnione błędy i pewnie dyskutowaliście o tym, bo raczej nie zapomnieliście z dnia na dzień, jak się skacze? Jak się w ogóle pracuje w kadrze B i czy po rozmowie w Szczyrku coś się zmieniło? - Po tej rozmowie w Szczyrku było o wiele lepiej. Atmosfera wyraźnie się poprawiła w kadrze B. Sam ciągle wykonywałem zadania, jakie powierzył mi trener. Starałem się, jak mogłem, ale nie byłem w stanie odnaleźć dobrej pozycji dojazdowej. To był mój główny problem. Jak już udało się dobrze dojechać, to mojej skoki wyglądały naprawdę dobrze. To, co się stało z Kubą Wolnym, to był dla was zimny prysznic? Jego zawieszenie było dużym zaskoczeniem, bo do tej pory rzadko się zdarzało, żeby ktoś, kto powie dwa zdania za dużo, odpowiedział w kadrze za to? - Trochę rzeczywiście to było dla nas zaskoczenie. Nie chcę jednak o tym za bardzo rozmawiać. Rozumiem. To zapytam o twoją przyszłość. Są tacy, którzy już postawili na tobie krzyżyk. Uda ci się wyjść z kryzysu, bo akurat wchodzisz w najlepszy wiek dla skoczka? Jeszcze pokażesz, na co cię stać? - Po to trenuję, by pokazać, na co mnie stać. To nie jest tak, że zapomniałem skakać. Zgubiłem po prostu technikę. Jeśli tylko ta zacznie działać, to myślę, że może być dobrze. Teraz najważniejsze jest dla mnie znalezienie odpowiedniej pozycji dojazdowej. Jeśli to się uda, to pokażę wszystkim, na co mnie stać. W ostatnim czasie był taki moment, kiedy chciałeś rzucić narty w kąt? - Nie ukrywam, że jestem nerwowy, jeśli chodzi o skoki. Kiedy mi nie wychodzi, to bardzo się tym wszystkim denerwuję. I powiem szczerze, że był taki moment, chciałem rzucić sport. Największe chwile zwątpienia przyszły w czasie zawodów w Pucharze Kontynentalnym w Garmisch-Partenkirchen na początku stycznia tego roku. Pomyślałem, że trzeba mieć za co żyć. Pojawiały się myśli: po co mi te skoki. Myślałem, że może lepiej będzie, jak zajmę się czymś innym i pójdę do pracy. Stwierdziłem jednak, że nie mogę skończyć przygody ze sportem w takim momencie, kiedy jestem w takim dołku. Na taki moment trzeba znaleźć dobrą chwilę. Nie mam sobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o moje zaangażowanie w treningi, ale postanowiłem, że przyłożę się do nich jeszcze bardziej. Pomógł ci ktoś w momencie tego chwilowego kryzysu? - Po tym, jak pojawiły się u mnie poważne problemy zdrowiem, otrzymałem duże wsparcie z PZN. Ogarnął mnie też psycholog. To mi dużo pomogło. Kiedy mogłem już wrócić do treningów, to zaczęło to wszystko wyglądać lepiej. Pierwszy sprawdzian będzie już w ten weekend w Planicy. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport