W piątkowym konkursie Pucharu Świata w fińskim Lahti Maciej Kot zajął 33. miejsce. W niedzielę miał nadzieję na więcej. Mógł myśleć nawet o punktach, bo w kwalifikacjach uplasował się na 27. pozycji. Główna rywalizacja nie poszła mu jednak tak dobrze - w pierwszej serii skoczył zaledwie 109,5 metra, co nie mogło dać awansu do rundy finałowej, a jedynie 45. lokatę. Po zawodach 32-latek urodzony w Limanowej szczerze opowiedział o swoich próbach. - Wiem, co technicznie zawiodło. Dość długo siedziałem, by ułożyć (w głowie - red.) tę wypowiedź. Pozycja dojazdowa była zbyt agresywna. Przed progiem straciłem równowagę i nie było tego dobrego "pchania" jak w kwalifikacjach - powiedział Kacprowi Merkowi przed kamerami Eurosportu. W konkursie skoczył aż trzynaście metrów bliżej niż w serii kwalifikacyjnej. - Wszystko szło zgodnie z planem, tak jak sobie życzyliśmy z trenerem i psychologiem. Po kwalifikacjach nabrałem pewności, więcej zaufania do siebie i swobody, chciałem skoczyć z tym. Plan był znany, zrobiłem malutki kroczek do przodu - zaznaczył. PŚ w Lahti: Maciej Kot dopiero 45. w niedzielnym konkursie. "Klops" Sportowa rzeczywistość jednak brutalnie zweryfikowała jego zapał. Niżej na tablicy wyników znaleźli się tylko Daniel Tschofenig, Henri Kavilo, Felix Trunz, Taku Takeuchi i zdyskwalifikowany Casey Larson. - To samospełniająca się przepowiednia, że jeden skok w ciągu dnia musi być zepsuty. Teraz jest "po ptokach" i pozostaje to dobrze przeanalizować. Szkoda, bo gdybym powtórzył skok z "kwali", to moglibyśmy porozmawiać po drugiej serii - stwierdził. Został zapytany przez Merka o najbliższą przyszłość. Przed skoczkami już tylko Raw Air i weekend w Planicy z miniturniejem Planica7. Może się okazać, że dla Kota to już koniec występów w elicie w sezonie 2023/24. Na konkursy w Norwegii do kadry wróci nieobecny w Lahti Dawid Kubacki. Przypomnijmy, że w niedzielnych zmaganiach trzeci był Aleksander Zniszczoł. To pierwsze "polskie" podium tej zimy.