Kot oraz Dawid Kubacki i Krzysztof Miętus, który nie wystartował w konkursie drużynowym, w niedzielne popołudnie wylądowali na podkrakowskim lotnisku w Balicach. Pozostali członkowie kadry skoczków wybrali inną trasę powrotną do kraju z Val di Fiemme. "Byłem bardzo rozczarowany po zawodach na dużej skoczni. Miałem spore ambicje z nimi związane. Może przerosło mnie to, co chciałem zrobić na włoskim obiekcie. Moim celem było miejsce w pierwszej dziesiątce, a po cichu liczyłem, że uda się włączyć do walki o czołową szóstkę" - powiedział dziennikarzom Kot. Zawodnikowi bardzo ulżyło, gdy po nerwowych obliczeniach Polacy ostatecznie w rywalizacji drużynowej zajęli 3. miejsce. Ma żal do siebie, że w pierwszej serii skoczył tylko 123 m. "Ostatecznie zdobyliśmy jednak medal i teraz tylko to się liczy. Bycie trzecią drużyną na świecie, pokonanie Norwegów, skakanie jak równy z równym z Austriakami jest na pewno naszym wielkim sukcesem" - dodał. Jego kolega z reprezentacji Dawid Kubacki zapewnił, iż Polacy nie zapomną komu zawdzięczają, że sędziowie skorygowali swój błąd w sobotnim konkursie. Pierwszą osobą, która poinformowała o pomyłce arbitrów, był Austriak Thomas Morgenstern. "Ten zawodnik skakał w pierwszej serii zaraz po Norwegu. Między pierwszą a drugą częścią konkursu Thomas uważnie czytał wyniki i coś mu nie pasowało. To on zgłosił do przedstawicieli FIS, że nastąpiła pomyłka" - powiedział Kubacki. Potwierdził, że szykowana jest dla Morgensterna "płynna" niespodzianka. Nie dostanie jej jednak przed końcem zakończenia rywalizacji w Pucharze Świata. "Biało-czerwoni", w składzie: Piotr Żyła, Maciej Kot, Dawid Kubacki i Kamil Stoch, zajęli trzecie miejsce w drużynowym konkursie skoków. Sędziowie pół godziny po zakończeniu zawodów zdecydowali o przesunięciu Norwegów z drugiej na czwartą pozycję z powodu błędnie policzonej noty Andersa Bardala. Polski zespół na podium MŚ stanął po raz pierwszy. Wygrali piąty raz z rzędu Austriacy, przed Niemcami.