Michał Białoński, Interia: Po treningach w Ramsau miał być powrót czucia u Kubackiego i Wolnego, cała kadra miała oddawać lepsze skoki. Tymczasem w systemie k.o. pierwszego konkursu Turnieju Czterech Skoczni przetrwał tylko Dawid Kubacki i to nie dzięki swemu dobremu skokowi, tylko po prostu skaczący z nim w parze Manuel Fettner bardziej zepsuł. Wygląda na to, że im lekarz dłużej leczy, tym pacjent bardziej chory. Kazimierz Długopolski, trener skoków, dwukrotny olimpijczyk: Bo ten lekarz utwierdza się w tym, że kuracja jest słuszna, a brakuje kogoś, kto by mu zwrócił uwagę: "Chłopie, zastanów się, co robisz!". Widać też, że prezes Apoloniusz Tajner i dyrektor Adam Małysz są lekko spanikowani. Po fiasku w Obesdorfie nabrali wody w usta, na pastwę mediów rzucili sekretarza Jana Winklera. Tak słabego wejście w TCS nie mieliśmy od czasów Roberta Matei, Wojciecha Skupienia i początków Małysza. Do igrzysk w Pekinie zostało raptem 35 dni. Zegar tyka. Czy nie powinno się sterów przekazać komuś z większym autorytetem, jak na przykład Piotr Fijas? - Piotrek już tam przecież siedzi. Cały sztab szkoleniowy Polskiego Związku Narciarskiego składa się z kilkunastu osób. Fijas jest wśród nich. Nie siedzę z nimi, nie rozmawiam. Są odizolowani. Dlatego trudno mi powiedzieć, jaka tam sytuacja jest. Mogę tylko przypuszczać. Sądzę, że obecny sztab szkoleniowy, włącznie z Piotrem Fijasem, niewiele zmieni. Musiałyby być jakieś radykalne cięcia, typu... Trudno mi o tym mówić. Wiem, co powinni zrobić, ale ciężko będzie o to. Co mianowicie? - Oddelegować kadrowiczów do trenerów klubowych, żeby poczuli inną atmosferę, nabrali innego spojrzenia na skakanie. Problem w tym, że w kubie też nie ma takiego komfortu, żebyśmy my, trenerzy, mogli zostawić swoje obowiązki, trenowanie dzieci i młodzieży. Tak jak ja teraz jestem z dziećmi na zawodach w Wiśle. Nie mogę ich przecież zostawić, żeby zająć się ratowaniem na przykład Stękały. CZYTAJ TEŻ: Długopolski: Potrzebna jest terapia wstrząsowa, ale sztabowi, nie skoczkom! Ile czasu musiałoby zająć naprawcze trenowanie w klubach? - Co najmniej dziesięć dni. Tego czasu już pewnie nie znajdziemy. Dlatego niech chłopaki trenują dalej. Natomiast jest czas i miejsce na konsultacje, tyle że one się powinny odbyć w szerszym gronie, a nie zamkniętym. W tym zamkniętym już nic nowego nie wymyślą. Sztab Michala Doleżala i władze PZN-u postanowili, że jeżeli fiaskiem zakończy się także drugi konkurs w Garmisch Partenkirchen, to kadra wraca na treningi do Polski. Żeby ratować to, co się da przed igrzyskami. - Ale z kim by skoczkowie trenowali? Ze Doleżalem i jego sztabem. - To prawdopodobnie nie zmieni wiele. Takie mam przeczucie i przemyślenia, za które zaczynają już sypać gromy na moją głowę, że krytykuję zamiast cicho siedzieć. Naprawdę? Ktoś domaga od pana jednomyślności z władzami PZN-u? - Tak, ale ja się nie boję wypowiedzieć swojego zdania. Kieruję się interesem polskich skoków. Mam trochę doświadczenia. Siedzę w tym sporcie już od kilkudziesięciu lat. Szkoleniowcem jestem już prawie od 40 lat, wcześniej zawodnikiem byłem przez 22 lata, z tego 15 w kadrze narodowej. Nie miałem tak dobrych warunków jak współcześni skoczkowie. Prowadziliśmy z ojcem gospodarstwo rolne. Głównym moim dochodem była praca na roli, a nie sport. Trzeba było samemu kombinować, żeby jaką taką formę mieć. Według pana nasi skoczkowie mają problem bardziej w przygotowaniu fizycznym, czy szwankuje technika, a może mentalność, brak pewności siebie? - O przygotowanie fizyczne bym się nie martwił. Przy dzisiejszych treningach z tym nie ma problemu. Oni są naprawdę dobrze wytrenowani. Mają badania, wykresy, to wszystko jest kontrolowane. Nie sądzę, aby wyniki badań spadły, w każdym razie nie radykalnie. Przyczyna problemów leży w technice skoku. Przez błędy techniczne oni nie wykorzystują swojej dynamiki i odwagi. Prawdopodobnie wkradł się jakiś błąd. Z tego, co mnie dochodziły słuchy, to zaczęli eksperymentować ze sprzętem, z butami. Chcieli przechytrzyć świat, a okazało się, że przechytrzyli samych siebie. Właśnie buty ostatnio szwankowały u Kamila Stocha, to przez nie miało go kręcić w locie. - Słyszy pan, co się dzieje. Mieli nadzieję, że zrobią ulepszenie i świat nas nie dogoni. Tymczasem okazuje się, że lepsze jest wrogiem dobrego. Krzysztof Leja prosto z budowy po skok 131 m na mistrzostwach Polski Podczas przedświątecznych mistrzostw Polski na Wielkiej Krokwi w Zakopanem pracujący na budowie amator Krzysztof Leja skoczył 131 m, na poziomie naszych kadrowiczów. To smutne dla nich zjawisko. - Krzysiu to kolejny wielki talent zmarnowany przez Polski Związek Narciarski. Chłopaka, który w rankingu zawsze był czołowej dziesiątce został przekreślony w wieku 20 lat. PZN uznał, że jest niepotrzebny. "Mamy lepszych" - powiedziano. W cyklu Lotos Cup od lat Leja był najlepszy, a i tak nigdzie go nie zabierali na poważniejsze zawody. W końcu Krzysiek musiał się podjąć pracy fizycznej, ma 25 lat, z czegoś trzeba żyć. Poza tym, on jeszcze studiuje. On nie przychodzi nawet na treningi, tylko na zawody. Zapina narty i skacze. Jaki ma sprzęt, taki ma. Klub mu w tym pomaga, żeby ten sprzęt był przyzwoity. Poza tym Leja innego przygotowania nie ma. Sam sobie czasem trenuje i skacze na odległości podobne jak reprezentanci Polski, choć weźmy poprawkę na to, że startował z wyższej belki. Mimo wszystko, jego przypadek daje do myślenia. Jest jeszcze jeden problem. Pamięta pan jak w zeszłym roku prezes Tajner i dyrektor Małysz wychwalali połączenie kadry A i B. Według nich szeroka kadra lepiej trenuje. Pamięta pan to? Oczywiście, chodziło im też o równe warunki dla skoczków z tej teoretycznie rezerwowej kadry B. - A ja od początku byłem przeciwny temu pomysłowi. Dlaczego? - Bo to zabiło rywalizację. Dopóki istniały kadry A i B, była rywalizacja między skoczkami i między trenerami również. Trener jednej kadry miał swoją wizję, szkoleniowiec drugiej miał własną i mogliśmy się przekonać, która się bardziej sprawdzi. Swego czasu była rywalizacja między trenerami Maciusiakiem a Kruczkiem. Efekt był taki, że z kadry Kruczka na koniec sezonu został tylko Stoch, a reszta dobrych zawodników pochodziła z kadry trenera Maciusiaka. Teraz wszyscy zostali wrzuceni do jednego garnka, trenują według jednego systemu i wszyscy źle skaczą. CZYTAJ TEŻ: Jan Winkiel uspokaja po klęsce w ObersdorfieWidać, że PZN nie ma opcji awaryjnej dla Michala Doleżala. Adam Małysz twierdzi, że zmiany w trakcie sezonu nic nie dają, a przecież pod koniec stycznia 2009 r. jego trenerem został Hannu Lepistoe, który zdecydowanie poprawił jego formę. - Wybiega pan trochę za daleko. Wydaje mi się, że Kamil Stoch na pewno nie chce innego trenera. On jest usatysfakcjonowany z obecnego sztabu. Ile razy wychwalał trenerów, mówiąc, jacy oni cudowni i fajni. Dlatego Kamil nie potrzebuje, żeby kogoś nowego dać za Michala Doleżala. Długopolski: Medal na IO nie przysłoni problemów polskich skoków Sęk w tym, że ryzyko jest olbrzymie. Prawdopodobnie ostatnie w karierze Stocha i Żyły igrzyska olimpijskie. Jeśli skoczkowie nie przywiozą z nich żadnego medalu, albo jakiś przypadkowy brązowy, to strata będzie niepowetowana. - Użył pan dobrego słowa - przypadkowego brązowego medalu. Patrząc na to, co się dzieje teraz, to faktycznie, jeśli uda się zdobyć medal w Pekinie, to będzie on przypadkowy. Ale w skokach wszystko jest możliwe. Warunki pogodowe mogą różnie konkurs ułożyć. Z każdego medalu będziemy się bardzo cieszyć, ale też nie może nam to przysłonić prawdziwych problemów polskich skoków. Rozmawiał Michał Białoński, InteriaCZYTAJ TEŻ:Żona Kamila Stocha reagujeDawid Kubacki zabrał głos. Padły mocne słowaKatastrofa Polaków na starcie Turnieju Czterech Skoczni