Piotr Żyła miał w tym sezonie udane pojedyncze skoki. Bywało, że wskakiwał do "10". Najwyższą lokatą w zawodach Pucharu Świata tej zimy była jednak 11 w Klingenthal. Wiślanin nie potrafił oddać dwóch równych skoków. Po słabym weekendzie w Zakopanem pojechał jednak na mistrzostwa świata w lotach i wygląda tak, jakby coś go zupełnie odmieniło. W końcu wielki sukces Żyły. Polak w czołówce na mistrzostwach świata Piotr Żyła zaskoczony tak wysoką lokatą w mistrzostwach świata w lotach 37-latek na półmetku rywalizacji w mistrzostwach świata w lotach zajmuje szóste miejsce ze stratą 8,5 pkt do trzeciego Norwega Johanna Andre Forfanga. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Piotrek, dość niespodziewanie walczysz o medal w mistrzostwach świata w lotach. Kiedy poczułeś, że to może zaskoczyć? Piotr Żyła: - Nie walczę o medal. Nawet jeśli mam blisko do niego, to nie jest w tej chwili dla mnie istotne. Po tym, co stało się w Zakopanem, przewartościowałem sobie to wszystko. I po prostu nie mam żadnych oczekiwań. Raczej skupiam się na tym, co mogę zrobić, żeby oddać fajny skok, a - jak widać - mogę dużo. Chcę czerpać radość ze skakania, a nie męczyć się i spinać, bo do tej pory było fatalnie pod tym względem, choć zdarzały mi się fajne pojedyncze próby. Nie chcę znowu przerabiać tych samych schematów. Nie ukrywam, że mam teraz wiele radości z tego skakania, choć wciąż popełniam błędy. Tej radości nie zmącił mi nawet telemark, który wykonałem jak pokraka. Zaskoczony jesteś tym, że zajmujesz wysokie miejsce w klasyfikacji? - Można powiedzieć, że to był mój najlepszy dzień tej zimy. Nie ukrywam, że jestem zaskoczony tak wysokim miejscem. Przez te wszystkie tygodnie bardzo chciałem wskoczyć do "10". Spinałem się. Teraz podszedłem do tego na luzie i poszło. Nie robiłem nic specjalnego. Oddałem po prostu takie skoki, jakie potrafię. To były zwykłe próby i nagle okazało się, że mogę walczyć o dobre miejsca. To jest istotne przed kolejną częścią sezonu. Kiedy przychodzi do skakania na mamucie, to budzi się w tobie coś z lwa? - Nie mogę jednak przesadzić. Muszę mieć w tym wszystkim trochę równowagi i spokoju, bo potem każdy drobny błąd trzeba korygować. Najlepiej, bym miał w sobie dużo płynności. Nie brakuje mi energii, bo podszedłem do tego na luzie. Kiedy wcześniej chciałem zrobić coś na siłę, to bateria szybciej się wyczerpywała. Jesteśmy na mistrzostwach świata, a na miejscu są zaledwie cztery redakcje. Jesteś tym zaskoczony? - Nie. Skakaliśmy, jak skakaliśmy do tej pory. I to pewnie jest powód. Nie mówię, że pstryknie się palcem i teraz będzie już super. Ważne jednak, że jest lepiej i będę dalej pracował nad tym, żeby była radość z tych startów, bo mam naprawdę fajną robotę. Pracuj dalej, to ściągniesz więcej dziennikarzy, bo już dawno nie było imprezy mistrzowskiej w skokach, żeby było tak niewiele mediów z Polski. - Nie mam zamiaru nikogo ściągać (śmiech). W Zakopanem mi to strasznie przeszkadzało. Byłem zły i zamknięty w sobie. Wydawało się, że wszystko powinno być w porządku, ale byłem tykającą bombą. Jak ktoś coś do mnie powiedział, to... lepiej nie podchodź. Po Zakopanem się odmieniło. Za stary już jestem na to ciągłe użeranie się z samym sobą. Chcę robić to, co robię z radością i nie bać się porażki. W Tauplitz/Bad Mitterndorf - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport