Piotr Żyła był 18. w pierwszej serii treningowej po tym, jak skoczył 216,5 metra. W drugiej był już najlepszym z Polaków, zajmując szóste miejsce. Lądował wówczas na 226. metrze. W kwalifikacjach wiślanin odpalił jednak prawdziwą bombę. Uzyskał aż 241 m i był to najdłuższy skok dnia. Mimo tego nie wygrał kwalifikacji i nie zgarnął nagrody finansowej. Lepszy od niego był Japończyk Ryoyu Kobayashi, który skoczył 230 m. Lądował jednak zdecydowanie lepiej od Żyły. Poruszające sceny w Planicy. Anze Lanisek uhonorowany przez Andrzeja Dudę Tajemniczy Piotr Żyła. Nie chciał zdradzić, co go tak nakręciło Tomasz Kalemba, Interia Sport: Już po pierwszym skoku treningowym czułeś, że to będzie dalekie latanie tego dnia. Przechodząc obok nas, powiedziałeś, że wziąłeś coś, ale nie powiesz. A może jednak zdradzisz? Piotr Żyła: - Nie powiem i lepiej nie pytać, ile tego wypiłem. A może wam powiem na koniec (śmiech). To dodało ci energii? - Zdecydowanie i pewności. A i trochę stabilności. Skąd wziąłeś motywację i siły na Planicę, bo przecież po zawodach w Vikersund mówiłeś, że jesteś wyczerpany i zastanawiałeś się nawet odpuszczeniem rywalizacji w Słowenii? - Takie są skoki. Jakbym się na nich znał, to byłbym mistrzem świata. Zaraz, ale byłem nim dwukrotnie (śmiech). Tak po prostu czasem jest. Musi się wszystko zgrać. W Vikersund byłem straszliwie zmęczony. Aż nie do wiary. Nie pamiętam, kiedy byłem tam zmęczony Raw Airem i całym sezonem. Później spałem dwa dni i jak wstałem, to stwierdziłem, że jednak pojadę sobie polatać. I niewiele zabrakło, by wygrać kwalifikacje. - Tak, ale Ryoyu Kobayashi się wygłupił. Trzeba było lądować normalnie telemarkiem i wtedy bym wygrał. Leciałem jednak tak szybko, że szkoda było ryzykować. Tym bardziej że tam wcześniej były upadki. Dawno tak daleko nie latałem, więc wolałem nie kusić losu. To był jednak dla mnie fajny dzień, bo skoki treningowe sprawiły mi wiele radości. Można było w końcu lecieć, a nie spadać. Thomas Thurnbichler przeprowadził z tobą rozmowę po Vikersund? - Tak. Nie musiał mnie jednak specjalnie motywować. Jak opuściłem skocznię w Vikersund i pomyślałem o Planicy, to nie potrzeba było specjalnej motywacji. To jest inna bajka. O której się obudziłeś, bo pierwszy trening był zaplanowany już na godzinę 8.00? - Wstałem o piątej. I od rana byłeś już tak mocno nakręcony? - Nie jakoś bardzo. Byłem dość wyluzowany. Coś z rana pograłem jeszcze na gitarze. Sam jesteś w pokoju? - Tak. Kto by ze mną wytrzymał. Wiele kosztowały cię te czwartkowe loty? Wystarczy sił na cały weekend? - A gdzie. Jak tylko przyszedłem na skocznię, to już siły nie miałem. Ale nie, raczej powinno starczyć. Dużo mi dały te dwa dni odpoczynku. W Planicy - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport