Radosław Nawrot: Japończyk Noriaki Kasai skończył już 50 lat i nadal skacze, niemal w nieskończoność. Wiek dla niego się nie liczy. Ty masz plan startów w przyszłym sezonie, nie wiem czy na kolejne też, ale nie pogniewaj się, gdy zapytam - jak długo jesteś w stanie i chcesz skakać? Piotr Żyła: - Dopóki sprawia mi to przyjemność i mam motywację. Dopóki dam radę. Na razie dobrze się mam. Jest chyba coś w tym, że koniec kariery sportowców się przesuwa. 20 lat temu byłoby trudne, żeby ktoś koło czterdziestki skakał na światowym poziomie. Dzisiaj to nie problem. - Może mniej pijemy. Masz to sprawdzone, czy tak ci się tylko wydaje. - Tak mi się wydaje. Nie jestem ekspertem w dziedzinie wieku, pewnie eksperci potrafiliby to wyjaśnić. Postawiłeś sobie przed nowym sezonem cel niezwykły, bo miejsce na podium. Zatem wyczyn najlepszy w karierze, koronujący ją tym samym. Podtrzymujesz? - Tak. Zazwyczaj stawiam sobie wysokie cele, żeby wyzwolić motywację. Jeżeli postawię zbyt niskie, to tej motywacji nie mam. Dla mnie to jest bardzo istotne, żeby cały sezon być na jak najwyższym poziomie i fajnie byłoby stanąć w Planicy na podium. To byłoby uhonorowanie całej pracy. Dotąd jednak najwyżej byłem czwarty, więc mam wciąż niedosyt. Nigdy nie miałem podium Pucharu Świata, więc cel jest. Planica mogłaby się stać dla polskich skoków takim tradycyjnym miejscem świętowania? - Planica w ogóle jest fajnym miejscem w ogóle dla skoczków. Bierzesz pod uwagę to, że kłopoty, które przytrafiły ci się także w tym sezonie np. choroby, nie mówię już o kontuzjach, mogą się z wiekiem częściej zdarzać? - Pracuję już nad tym, żeby się nie zdarzały. Jeszcze ciężej niż dotąd. Miałem pewne problemy przed mistrzostwami świata, gdy czułem pewne zmęczenie. To był pierwszy sygnał, pierwsze ostrzeżenie. Gdy człowiek jest zmęczony, choroba może się przyplątać. Wtedy lataliśmy do Stanów Zjednoczonych, były zmiany czasu i inny rytm. Po Stanach odpocząłem, miałem najwyższy swój słupek w sezonie i po nim coś mnie dopadło. Pozbierałem się pod koniec Raw Air, ten cykl był już dla mnie wielkim wyzwaniem. Nie miałem tam energii i czułem się źle. Jestem zawodnikiem, który mocno bazuje na swoim czuciu, a wtedy nie miałem go w ogóle. Kiedy energia zaczęła wracać, skakało mi się bardzo fajnie. Dlatego pomyślałem, że przed kolejnym sezonem popracuję jeszcze ciężej, aby nabrać kondycji i teraz, w tym okresie wiosenno-letnim pracuję, by starczyło na całą zimę, od początku do końca. Mówisz, że bazujesz na czuciu. Czyli już przed startem wiesz, jak będzie? - Mniej więcej tak. Gdy wszystkie puzzelki do układanki są poukładane jak trzeba, wtedy przed zawodami mam czucie co do swego ciała. Wiem wtedy, co chcę zrobić i jak to zrobić. Czasami jest tak, że się wie, co robić, ale głowa nie ma do końca kontaktu z nogami. Zmiany czasu cię rozbijają, jak mówisz, a Stany Zjednoczone i Japonia pozostają w kalendarzu skoków na kolejny sezon. To jednak, co stało się w ostatnim sezonie w Lake Placid, okazało się jednak dla was chyba bardzo ważne. Najpierw latem wystrzelił tam Aleksander Zniszczoł, potem ten wspaniały konkurs zimą z duetami. Mówiło się, że Lake Placid to kolejna polska skocznia. - Nie wiem czy polska, po prostu dużo Polaków tam było. Nie spodziewaliśmy się tego, że to będzie taka skala dopingu. Atmosfera była bardzo fajna, świetnie wpłynęła na rywalizację. Pierwsze zimowe duety wygraliśmy z Dawidem [Kubackim], ja miałem w Lake Placid większe problemy ze skokami indywidualnymi. Nie do końca wbiłem się w rytm konkursu, w te zmiany czasu, gdy skakaliśmy rano. Po południu nogi słuchały już głowy, poukładałem te puzzelki i skakało się bardzo fajnie. Na drugi dzień dopadło mnie zmęczenie. W przyszłym sezonie Stany Zjednoczone i Japonia są blisko siebie. Będą stanowiły dla mnie wzywanie. A propos tych duetów, ten konkurs okazał się jakby stworzony dla Polski. Chyba jesteśmy w stanie stworzyć dowolną konfigurację skoczków w optymalnej formie w danym momencie i je wygrywać. - Ciekawe zawody, pierwszy raz miałem okazję uczestniczyć. Można powiedzieć, że bardzo intensywne, bo wszystko działo się bardzo szybko, znacznie szybciej niż w zwykłych zawodach Pucharu Świata. Nie ma serii próbnej, od razu konkurs, brakuje też czasu, by siąść na chwilę, zrobić narty, przebrania kombinezonu. Jeden skok za drugim, trochę jak na treningu. Ciekawa koncepcja, ale dla mnie większym wyzwaniem jest zwykła drużynówka. Wolisz ją? - Powiem tak, wtedy więcej osób ma szansę na start. Dwie osoby to nieco mało, trzy osoby wtedy siedzą i nie mają co robić. Mogą dopingować, ale gdy się jedzie na zawody, to chce się startować. Jeżeli jestem na zawodach, a nie mam możliwości w nich wystartować, to jest to trochę słabe. W drużynie się jest, do duetów trudno się dostać. Trzeba być najlepszym albo drugim najlepszym. Musimy zwracać uwagę także na tych zawodników, którzy się nie dostaną do konkursu, oni nie mają możliwości startu. Może gdyby była możliwość wystawiania dwóch duetów z kraju, nie tylko jednego? Sam nie wiem. W każdym razie zawody nie są do oglądania, ale do startowania. Zamiast oglądać, można lepiej spożytkować czas, choćby na trening. Myślisz, że w dobrej formie dotrwasz do igrzysk w 2026 roku i będziesz na nich reprezentował Polskę? Taki jest plan? - owszem, taki, bo lubię to, co robię. Chcę się dalej przygotowywać, dźwigać swój organizm na wyższy poziom. Dopóki zdrowie i motywacja pozwolą, to tak. Bardzo bym chciał być najlepszą wersją siebie. Zastanawiam się nad przyszłością polskich skoków za kilka lat. Pokazują się z dobrej strony Aleksander Zniszczoł i Paweł Wąsek, może przyjdą kolejni. Myślisz, że na stałe zostanie w Polsce ten rytuał zasiadania w weekendowe dni do oglądania skoków, który trwa od czasów Adama Małysza? - Nie mnie to oceniać, ale miejmy taką nadzieję. Są młodsi zawodnicy, którzy pokazują, że potrafią skakać naprawdę daleko. Gdy są wyniki, to one napędzają oglądalność. Każdy lubi oglądać tych, którzy wygrywają. Nawet gdy mieliście słabsze momenty np. w tym sezonie, nauczyliście chyba widzów, że dobre wyniki zaraz przyjdą. Że kryzysy nie trwają długo. - I to jest właśnie dobre. Dołki się zdarzają, ale rzeczywiście nie trwają długo. Nawet nie cały sezon, nie pamiętam całego sezonu zawalonego. Gdy początek nie szedł, robiliśmy wszystko, by znaleźć przyczyny i poprawić wyniki. I one przychodziły. Będzie dobrze.